Skoro wylądowaliśmy już na Południu, nie można było
przegapić tego czego nie ma nigdzie indziej – ocean i plaże!
Mati, który do Kochin dotarł pierwszy z nas wszystkich,
sprawdził lokalne plaże i niestety okazało się, że jedyne do czego się nadają
to idealne miejsce do wyrzucenia zalegających w twoich kieszeniach śmieci. Ale
i na to było rada – w końcu od czego są tuk-tuki!
Po dosyć długich negocjacjach wytargowaliśmy cenę za 2
tuk-tuki, które zawiozły nas na jedną z okolicznych plaż, nazywaną przez
miejscowych „tęczową plażą”. Co prawda musieliśmy do niej dojechać prawie 15 km,
ale mimo wszystko było warto!
Kiedy siedząc na kanapie tuk-tuków minęliśmy już wszystkie
drogowe przeciwności losu, naszym oczom ukazał się wygięty w łuk kawałek brzegu
i wcinające się w ląd fale oceanu, a wszystko to okraszone rybackimi łodziami i
palmami i zarządzane przez nieprzebrane tłumy krabów przemykających po piasku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz