sobota, 23 listopada 2013

O pociągach słów kilka

Planując wyjazd do Indii przyświecał nam ten sam cel co zwykle – zobaczyć i odwiedzić maksymalnie dużo jak najmniejszym kosztem! Dlatego jako środek lokomocji w samych Indiach wybraliśmy pociągi. Bez wątpienia główny cel – dobrą ceną, udało się osiągnąć. Rezerwując jeszcze w Polsce bilety (korzystaliśmy ze strony www.cleartrip.com), zaplanowaliśmy przejechać ponad 5 tysięcy kilometrów i kosztowało nas to jakieś 140 zł od osoby.

Do pierwszego pociągu wsiadaliśmy w Delhi. Pisałem już o tym, jakie pierwsze wrażenie wywarła na mnie tutejsza kolej (wnętrze pociągu przypomina mi bardziej areszt śledczy niż wnętrze wagonu), ale skłamałbym gdybym powiedział, że zdania nie zmieniłem.

Rzeczywiście pierwszy kontakt może nie był najlepszy. Czekając na peronie z biletem w ręku oczekiwałem czegoś bardziej zbliżonego do polskiego standardu (jak wszyscy wiemy też nie najwyższego), ale z każdym kolejnym pociągiem było lepiej.





Po 3 nocach spędzonych w różnych pociągach przyszedł czas na największe kolejowe wyzwanie – podróż z Varanasi do Kochin, gdzie w sumie 4 pociągami (Varanasi – Jabalpur – Mumbai – Mangalore – Kochin) mieliśmy do pokonania prawie 3 TYSIĄCE kilometrów!


I tutaj na TROCHĘ Bogowie przestali nam sprzyjać… Nasz pierwszy pociąg z Varanasi do Jabalpur spóźnił się ponad 6 godzin, a na zaplanowaną przesiadkę mieliśmy około 3… Ale dlatego napisałem, że przestali sprzyjać tylko na trochę, bo okazało się że pociąg do którego mieliśmy wsiąść też był opóźniony i jechał prawie zaraz za naszym. Dzięki temu mieliśmy na dworcu niecałe pół godziny i zdążyliśmy zrobić szybkie zakupy i coś szybko i tanio zjeść – pełen obiad za 225 Rupi za 5 osób :)

Szybka przesiadka i ruszyliśmy dalej. Po drodze jednak okazało się że i na tym odcinku Bogowie nam sprzyjać nie chcieli. W Mumbaju mieliśmy zaplanowane 5 godzin na przesiadkę, a koniec końców nasz pociąg spóźnił się 10 (przez wypadek na torach i okrężną trasę) i nasze plany spełzły na niczym! Ostatecznie w Mombaju wylądowaliśmy kilka godzin po odjeździe naszego pociągu i kilka godzin przed odjazdem pierwszego w kierunku, gdzie jedziemy.






Spędziliśmy tutaj ponad 7 godzin, a w międzyczasie podzieliliśmy się na 2 pododdziały. Sara, Jaro i Ola wybrali samolot, a my z Majką dzielnie, dalej jedziemy pociągiem. Musimy jednak kupić nowy bilet, co ma swoje plusy i minusy i jest nie lada wyzwaniem!



Minusem okazał się sam proceder zakupu na indyjskim dworcu, gdzie nikt nie wie o co chodzi, jest kilka kolejek i nigdy do końca nie wiesz czy stoisz w kolejce do dobrego okienka. Plusem - standard pociągu, który zastajemy na peronie!

Porównując go do naszych dotychczasowych pociągów, gdzie poruszaliśmy się w klasie Sleeper przypominającej swoim wnętrzem bardziej areszt śledczy niż pociąg, porównanie wychodzi bezkonkurencyjnie. Tutaj czekał na nas klimatyzowany wagon, cisza w wagonie, szersze miejsca do spania, posiłki serwowane na śniadanie, obiad i kolację oraz zupełnie inna klasa współtowarzyszy niż dotychczas.





W ostatnim pociągu czas minął zupełnie inaczej niż w dotychczasowych, jednak ponad 3 doby spędzone na torach robią swoje…

Odkąd pamiętam, zawsze po głowie chodziła mi wyprawa na Wschód i przejażdżka Koleją Transsyberyjską. Kilkanaście dni w pociągu ze zmieniającym się krajobrazem za oknem i całym folklorem wliczonym w cenę.


Wizyta w Indiach pozwoliła mi z innej perspektywy spojrzeć na te plany. Co prawda dalej twierdzę, że na pewno musi to być wspaniałą przygoda, ale dzisiaj wiem, że jeszcze nie jestem na coś takiego gotowy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz