Planując wyjazd do Indii
przyświecał nam ten sam cel co zwykle – zobaczyć i odwiedzić maksymalnie dużo
jak najmniejszym kosztem! Dlatego jako środek lokomocji w samych Indiach
wybraliśmy pociągi. Bez wątpienia główny cel – dobrą ceną, udało się osiągnąć. Rezerwując
jeszcze w Polsce bilety (korzystaliśmy ze strony www.cleartrip.com), zaplanowaliśmy przejechać ponad 5 tysięcy kilometrów i
kosztowało nas to jakieś 140 zł od osoby.
Do pierwszego pociągu wsiadaliśmy
w Delhi. Pisałem już o tym, jakie pierwsze wrażenie wywarła na mnie tutejsza
kolej (wnętrze pociągu przypomina mi bardziej areszt śledczy niż wnętrze wagonu), ale skłamałbym gdybym powiedział, że zdania nie zmieniłem.
Rzeczywiście pierwszy kontakt
może nie był najlepszy. Czekając na peronie z biletem w ręku oczekiwałem czegoś
bardziej zbliżonego do polskiego standardu (jak wszyscy wiemy też nie
najwyższego), ale z każdym kolejnym pociągiem było lepiej.
Po 3 nocach spędzonych w różnych
pociągach przyszedł czas na największe kolejowe wyzwanie – podróż z Varanasi do
Kochin, gdzie w sumie 4 pociągami (Varanasi – Jabalpur – Mumbai – Mangalore –
Kochin) mieliśmy do pokonania prawie 3 TYSIĄCE kilometrów!
I tutaj na TROCHĘ Bogowie
przestali nam sprzyjać… Nasz pierwszy pociąg z Varanasi do Jabalpur spóźnił się
ponad 6 godzin, a na zaplanowaną przesiadkę mieliśmy około 3… Ale dlatego
napisałem, że przestali sprzyjać tylko na trochę, bo okazało się że pociąg do
którego mieliśmy wsiąść też był opóźniony i jechał prawie zaraz za naszym.
Dzięki temu mieliśmy na dworcu niecałe pół godziny i zdążyliśmy zrobić
szybkie zakupy i coś szybko i tanio zjeść – pełen obiad za 225 Rupi za 5 osób
:)
Szybka przesiadka i ruszyliśmy
dalej. Po drodze jednak okazało się że i na tym odcinku Bogowie nam sprzyjać
nie chcieli. W Mumbaju mieliśmy zaplanowane 5 godzin na przesiadkę, a koniec
końców nasz pociąg spóźnił się 10 (przez wypadek na torach i okrężną trasę) i
nasze plany spełzły na niczym! Ostatecznie w Mombaju wylądowaliśmy kilka godzin
po odjeździe naszego pociągu i kilka godzin przed odjazdem pierwszego w
kierunku, gdzie jedziemy.
Spędziliśmy tutaj ponad 7 godzin,
a w międzyczasie podzieliliśmy się na 2 pododdziały. Sara, Jaro i Ola wybrali samolot, a my z Majką dzielnie, dalej jedziemy pociągiem. Musimy jednak kupić
nowy bilet, co ma swoje plusy i minusy i jest nie lada wyzwaniem!
Minusem okazał się sam proceder
zakupu na indyjskim dworcu, gdzie nikt nie wie o co chodzi, jest kilka kolejek
i nigdy do końca nie wiesz czy stoisz w kolejce do dobrego okienka. Plusem - standard
pociągu, który zastajemy na peronie!
Porównując go do naszych
dotychczasowych pociągów, gdzie poruszaliśmy się w klasie Sleeper
przypominającej swoim wnętrzem bardziej areszt śledczy niż pociąg, porównanie wychodzi
bezkonkurencyjnie. Tutaj czekał na nas klimatyzowany wagon, cisza w wagonie, szersze
miejsca do spania, posiłki serwowane na śniadanie, obiad i kolację oraz zupełnie
inna klasa współtowarzyszy niż dotychczas.
W ostatnim pociągu czas minął
zupełnie inaczej niż w dotychczasowych, jednak ponad 3 doby spędzone na torach
robią swoje…
Odkąd pamiętam, zawsze po głowie
chodziła mi wyprawa na Wschód i przejażdżka Koleją Transsyberyjską. Kilkanaście
dni w pociągu ze zmieniającym się krajobrazem za oknem i całym folklorem
wliczonym w cenę.
Wizyta w Indiach pozwoliła mi z
innej perspektywy spojrzeć na te plany. Co prawda dalej twierdzę, że na pewno
musi to być wspaniałą przygoda, ale dzisiaj wiem, że jeszcze nie jestem na coś
takiego gotowy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz