Naszym następnym i zarazem ostatnim punktem typu „must see”
było Varanasi – miasto odwiedzane tłumnie zarówno przez turystów jak i
mieszkańców Indii. Swą popularność zawdzięcza ono Gangesowi i tak zwanym ghatą – schodami prowadzącymi do rzeki,
której lokalesi przypisują nadzwyczajną, oczyszczającą moc.
Zanim jednak dotarliśmy nad Ganges minęło trochę czasu.
Varanasi było pierwszym miejscem na naszej trasie, gdzie mieliśmy spędzić noc
stacjonarnie, a nie w pociągu. Z racji tego, że ostatnie 3 noce minęły nam
właśnie w podróży z naszym noclegiem wiązaliśmy spore oczekiwania i liczyliśmy
na odrobinę luksusu w postaci wygodnego łóżka i normalnej łazienki :)
Nocleg pomogli nam znaleźć nasi przyjaciele poznani w
Khajuharo. Na dworcu kolejowym w Varanasi czekał na nas elegancko ubrany Pan z
tabliczką „Ms Sara”, który od razu zaprowadził nas do czekającego już samochodu
i zawiózł prosto do hotelu. Oczywiście za wszystkie te dobrodziejstwa
odpowiednio zapłaciliśmy, czytajcie przepłaciliśmy, ale któż by się tym
przejmował, skoro za pokój w hotelu, z telewizorem, klimatyzacją, własną
łazienką i prysznicem oraz wliczonym w cenę śniadaniem zapłaciliśmy 35 zł od
osoby :)
Kiedy każdy z nas zażył już luksusów, zrobiliśmy pranie i
założyliśmy czyste ciuchy, ruszyliśmy w miasto…
Niestety pierwsze, drugie, piąte i naste wrażenie było takie
samo jak wcześniej – góry śmieci walające się po ulicach, unoszący się odorek, niesamowite ludzkie tłumy (w Varanasi żyje ponad 3 mln osób!), uliczny hałas i
wszędobylskie krowy :)
Tuk tuk tuk tukiem i już byliśmy prawie w okolicach Gangesu.
Co prawda został nam jeszcze kawał spaceru, ale sądząc po coraz gęstniejącym
tłumie zbliżaliśmy się do magicznej rzeki. A trafiliśmy idealnie, bo kiedy
dotarliśmy do jednego z głównych ghatów akurat rozpoczynała się codzienna ceremonia
ku czci Gangesu czy jakoś tak.
Można tutaj spotkać też niezliczone ilości kapłanów,
którzy za symboliczną opłatą byli w stanie życzyć Ci szczęścia i zrobić
kolorową kropkę między oczami.
Można też skusić się na kolorowe malowidła
na rękach. Majkę zaczepiła dziewczynka, która zarzekała się że nie chce żadnych
pieniędzy, że robi to dla sztuki i w ogóle.
Jednak kiedy skończyła i chciała nam sprzedać swój komplet farbek, a my
odmówiliśmy i zamiast zapłacić, daliśmy 3 kolorowe kredki jej mina wskazywała
na to, że jednak liczyła na jakiś papierek z wizerunkiem Ghandiego. Szkoda tylko, że jakąś godzinę później po malowidle nie było śladu...
Ciekawym zjawiskiem są też pielgrzymi, którzy odwiedzają
Varanasi, aby medytować w najbardziej niewiarygodnych pozycjach, i żebracy
którzy prosząc o „małe co nieco” dają swoim bliźnim możliwość poprawienia
swojej karmy :)
Same wieczorne uroczystości nie były jednak jakieś
nadzwyczajne – mnóstwo dzwonków, mnóstwo świeczek i śpiewów, ale całość podobna
do adoracji w kościele katolickim. Największe wrażenie zrobiło na mnie miejsce,
gdzie odbywały się kremacje…
Ghaty nad Gangesem są miejscami dla hindusów wyjątkowymi. W niektórych z nich oddają się oczyszczającym kąpielą, do innych przybywają kondukty pogrzebowe, by dokonać kremacji zmarłych. Zgodnie z wierzeniami hindusów, są to najlepsze w całych Indiach miejsca, z których zmarli rozpoczynają swoją ostatnią podróż.
Ghaty nad Gangesem są miejscami dla hindusów wyjątkowymi. W niektórych z nich oddają się oczyszczającym kąpielą, do innych przybywają kondukty pogrzebowe, by dokonać kremacji zmarłych. Zgodnie z wierzeniami hindusów, są to najlepsze w całych Indiach miejsca, z których zmarli rozpoczynają swoją ostatnią podróż.
Staliśmy w miejscu, gdzie bliżej już podejść nie mogliśmy bo było to zarezerwowane tylko dla rodzin, i kontemplowaliśmy. Ja osobiście miałem bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony ze względu na delikatnie mówiąc nieco nieuporządkowane otoczenie. Z drugiej strony wiara nie wybiera, a samo miejsce rzeczywiście było w tym momencie mistyczne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz