poniedziałek, 18 listopada 2013

Święte miasto Varanasi

Naszym następnym i zarazem ostatnim punktem typu „must see” było Varanasi – miasto odwiedzane tłumnie zarówno przez turystów jak i mieszkańców Indii. Swą popularność zawdzięcza ono Gangesowi i tak zwanym ghatą – schodami prowadzącymi do rzeki, której lokalesi przypisują nadzwyczajną, oczyszczającą moc.

Zanim jednak dotarliśmy nad Ganges minęło trochę czasu. Varanasi było pierwszym miejscem na naszej trasie, gdzie mieliśmy spędzić noc stacjonarnie, a nie w pociągu. Z racji tego, że ostatnie 3 noce minęły nam właśnie w podróży z naszym noclegiem wiązaliśmy spore oczekiwania i liczyliśmy na odrobinę luksusu w postaci wygodnego łóżka i normalnej łazienki :)

Nocleg pomogli nam znaleźć nasi przyjaciele poznani w Khajuharo. Na dworcu kolejowym w Varanasi czekał na nas elegancko ubrany Pan z tabliczką „Ms Sara”, który od razu zaprowadził nas do czekającego już samochodu i zawiózł prosto do hotelu. Oczywiście za wszystkie te dobrodziejstwa odpowiednio zapłaciliśmy, czytajcie przepłaciliśmy, ale któż by się tym przejmował, skoro za pokój w hotelu, z telewizorem, klimatyzacją, własną łazienką i prysznicem oraz wliczonym w cenę śniadaniem zapłaciliśmy 35 zł od osoby :)


Kiedy każdy z nas zażył już luksusów, zrobiliśmy pranie i założyliśmy czyste ciuchy, ruszyliśmy w miasto…
Niestety pierwsze, drugie, piąte i naste wrażenie było takie samo jak wcześniej – góry śmieci walające się po ulicach, unoszący się odorek, niesamowite ludzkie tłumy (w Varanasi żyje ponad 3 mln osób!), uliczny hałas i wszędobylskie krowy :)




Tuk tuk tuk tukiem i już byliśmy prawie w okolicach Gangesu. Co prawda został nam jeszcze kawał spaceru, ale sądząc po coraz gęstniejącym tłumie zbliżaliśmy się do magicznej rzeki. A trafiliśmy idealnie, bo kiedy dotarliśmy do jednego z głównych ghatów akurat rozpoczynała się codzienna ceremonia ku czci Gangesu czy jakoś tak.



Można tutaj spotkać też niezliczone ilości kapłanów, którzy za symboliczną opłatą byli w stanie życzyć Ci szczęścia i zrobić kolorową kropkę między oczami. 


Można też skusić się na kolorowe malowidła na rękach. Majkę zaczepiła dziewczynka, która zarzekała się że nie chce żadnych pieniędzy, że robi to dla sztuki i w ogóle.  Jednak kiedy skończyła i chciała nam sprzedać swój komplet farbek, a my odmówiliśmy i zamiast zapłacić, daliśmy 3 kolorowe kredki jej mina wskazywała na to, że jednak liczyła na jakiś papierek z wizerunkiem Ghandiego. Szkoda tylko, że jakąś godzinę później po malowidle nie było śladu...



Ciekawym zjawiskiem są też pielgrzymi, którzy odwiedzają Varanasi, aby medytować w najbardziej niewiarygodnych pozycjach, i żebracy którzy prosząc o „małe co nieco” dają swoim bliźnim możliwość poprawienia swojej karmy :)




Same wieczorne uroczystości nie były jednak jakieś nadzwyczajne – mnóstwo dzwonków, mnóstwo świeczek i śpiewów, ale całość podobna do adoracji w kościele katolickim. Największe wrażenie zrobiło na mnie miejsce, gdzie odbywały się kremacje…

Ghaty nad Gangesem są miejscami dla hindusów wyjątkowymi. W niektórych z nich oddają się oczyszczającym kąpielą, do innych przybywają kondukty pogrzebowe, by dokonać kremacji zmarłych. Zgodnie z wierzeniami hindusów, są to najlepsze w całych Indiach miejsca, z których zmarli rozpoczynają swoją ostatnią podróż.

Zdjęcia poniżej w ogóle nie powinniśmy robić, ale chęć uchwycenia tego wszystkiego była silniejsza... Wszystkie ogniska, które widać na zdjęciu to nic innego jak stosy kremacyjne, gdzie palone były ciała wcześniej obmyte w Gangesie.



Staliśmy w miejscu, gdzie bliżej już podejść nie mogliśmy bo było to zarezerwowane tylko dla rodzin, i kontemplowaliśmy. Ja osobiście miałem bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony ze względu na delikatnie mówiąc nieco nieuporządkowane otoczenie. Z drugiej strony wiara nie wybiera, a samo miejsce rzeczywiście było w tym momencie mistyczne…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz