Ze względu na wspomniane wcześniej strajki dostać się do
Munnaru wcale nie było tak łatwo.
Największe problemy mieliśmy na
dworcu autobusowym w Kochin, gdzie w jednej z dworcowych informacji udało nam
się dowiedzieć, że jest strajk i podobno tylko jeden autobus może jechać, ale z
zupełnie innego dworca autobusowego. Na dostanie się tam mieliśmy niespełna
godzinę i tutaj po fiasku złapania jakiegokolwiek autobusu komunikacji
miejskiej z pomocą przyszły tuk-tuki.
Na drugim jednak dworcu okazało
się, że autobusu o którym mówiono nam na dworcu poprzednim, najzwyczajniej w
świecie nie ma…
Zdenerwowanie chyba właśnie w tym
momencie sięgnęło zenitu, znów w powietrzu wisiał podział na mniejsze
pododdziały, ale koniec końców pojawiła się jeszcze jedna opcja! Wsiedliśmy do
autobusu, którym dojechaliśmy do Kottyam – miejscowości w połowie drogi na nasze
upragnione pola herbaciane.
Po nocy spędzonej w całkiem zacnym hotelu ruszyliśmy
spieszno na tutejszy autobusowy dworzec, gdzie dzięki pomocy tubylców udało nam
się wsiąść do odpowiedniego autobusu.
Po ponad 3 godzinach jazdy dotarliśmy do naszego
herbacianego Edenu, gdzie prawie w każdym najmniejszym, możliwym miejscu rosły
sadzonki herbaty. Zupełnie inna była też temperatura i powietrze – jakieś takie
bardziej przyjazne. Ale w sumie czemu się dziwić, w końcu wylądowaliśmy w
indyjskich górach.
Pierwszy dzień w Munnarze minął nam na objazdówce po okolicy. Niektórzy zdecydowali się poujeżdżać słonie, popodglądaliśmy i dokarmiliśmy małpy, odwiedziliśmy lokalne targowiska, a na koniec prawie udało nam się zobaczyć zachód słońca nad polami herbacianymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz