czwartek, 29 listopada 2018

Ptak to czy mysz? A może lis?

Będąc w Battambang i kręcąc się po okolicy na pewno kilka chwil warto poświecić nietoperzom, które występują tu bardzo licznie i skutecznie skupiają na sobie uwagę turystów.

Wikipedia podpowiada, że są jedynymi ssakami zdolnymi do aktywnego lotu, że w większości prowadzą nocny tryb życia, a dzięki specjalnej budowie tylnych „łapek” odpoczywają zwisając głową w dół.


Właśnie ta specyficzna pozycja jest tym, co na pierwszy rzut oka pozwala odróżnić nietoperze owocowe od zwykłych ptaków. Latają wokół drzew tak samo jak ptaki. Tak samo jako one przekrzykują się w „ptasim radio”. Nawet do lądowania na gałęziach podchodzą podobnie. Różnica pojawia się dopiero, kiedy łapkami dotkną gałęzi. Wtedy właśnie robią „myk”, zamieniają górę z dołem i zamiast na gałęzi usiąść wieszają się na niej i zawijają się w swoje skrzydełka.



Przyglądając im się dopiero w tej pozycji okazuje się, że są to pełnoprawne nietoperki, które w tym akurat przypadku mnie osobiście przypominają ratlerki ze skrzydełkami. Największe zaś z owocowych nietoperzy nazywane są latającymi lisami, ponieważ ich maksymalna rozpiętość „skrzydełek” może osiągnąć nawet 170 cm!



Niestety tak wielkich okazów nie dane było nam spotkać, ale za to „poszliśmy” w ilość! A wszystko to za sprawą tutejszej Jaskini Nietoperzowej.

Zamieszkiwana jest ona przez miliony nietoperzy (lokalne źródła mówią o 5 milionach), które każdego dnia opuszczają ją chwilę przed zachodem słońca i stadnie ruszają się najeść nad pobliskie pola ryżowe.




Tutaj już nietoperze są „klasyczne” i tradycyjnych rozmiarów, za to największe wrażenie robi skala tego zjawiska, które nieprzerwanie trwa przynajmniej 15-20 minut! Zresztą zobaczcie sami!





poniedziałek, 26 listopada 2018

Kambodżańska prowincja

Porzucając na kilka dni Phnom Penh i kierując się w stronę Battambang zyskaliśmy okazje, żeby podejrzeć nieco jak w Kambodży wygląda życie z dala od wielkich miast. Mimo, że kolorów dookoła raczej nie brakuje, samo życie z pewnością już tak kolorowe nie jest.






Tutaj już nie wszystkie drogi są asfaltowe. Nie ma całodobowych marketów, które ustąpiły miejsca małym lokalnym sklepikom, urządzonym najczęściej w prywatnych domach.






Nie ma tu też stacji benzynowych, takich tradycyjnych do jakich jesteśmy przyzwyczajeni mieszkając w Europie. Za to niemal na każdym rogu są straganiki z benzyną z tajlandzkiego przemytu, porozlewaną do półtoralitrowych butelek po Coca Coli bądź Pepsi.


Są to idealne porcje do zasilania Remorków, które są jednym ze znaków rozpoznawczych Kambodży. Są to tutejsze tuk tuki, które jednak prawdziwymi tuk tukami nie są, ponieważ składają się z tradycyjnego motoru z dosztukowanym „zaczepem” oraz podczepioną do niego przyczepą służącą do przewożenia osób bądź bagażu. Albo jednego i drugiego.


Jest to też jeden z najwygodniejszych i najtańszych sposobów poruszania się tutaj. Dlatego też, kiedy siądziemy już do naszego Remorka, zatankujemy go na straganie i ruszymy w drogę przez kambodżańską prowincję, warto wybrać się do którejś z lokalnych świątyń ukrytych pomiędzy wioskami. Warto to zrobić nie tylko dlatego, że zupełnie różnią się one od ogromnych świątyń zlokalizowanych w centrach miast, ale przede wszystkim dlatego, że są o wiele bardziej klimatyczne i jest w nich zdecydowanie mniej ludzi.









Jedyne, co jednak pozostało niezmienne, to pozytywne nastawienie spotykanych tutaj ludzi. I choć czasami naprawdę trudno jest się dogadać, to przyjazne podejście pozwala ostatecznie znaleźć wspólny język. Nawet jeśli niezbędne w tym okazują się kalkulator lub kartka z długopisem.

czwartek, 22 listopada 2018

Mknąc przez pola na bambusowych dechach

Trochę bambusowych „desek”, silnik od kosiarki, dwie ośki z kołami od wagonika kolejki wąskotorowej, dwa koła pasowe z paskiem klinowym i przynajmniej kilka kilometrów torów. To wszystko to sprawdzony przepis na jedną z najbardziej wypromowanych w sieci atrakcji turystycznych Kambodży.



Bamboo Train, bo o niej tu mowa, to doskonały przykład jak dawna linia wąskotorowej kolejki może stać się atrakcją turystyczną, która ściąga w okolice Battambang ludzi z całego świata.


Wystarczy tylko połączyć wszystkie elementy wskazane we wstępie w jedną całość i otrzymany w ten sposób pojazd (w pełni rozbieralny w 30 sekund) postawić na torach dawnej kolei wąskotorowej. Potem wsadzić na niego turystów żądnych atrakcji, odpalić silnik i ruszyć przed siebie w kierunku najbliższej wioski. Oczywiście czeka w niej wszystko to, co turyści lubią najbardziej czyli straganiki z zimnymi napojami i pamiątkami oraz dzieci handlujące sznurkowymi bransoletkami.




Co w tym wszystkim fascynującego? Właściwie wszystko! Tor jest jeden i na dodatek krzywy. Ruch po nim odbywa się w obu kierunkach jednocześnie, a „wagoniki” rozpędzają się nawet do 30 km/h.



Zastanawiacie się więc, co dzieje się, kiedy na torze spotkają się wagoniki jadące w przeciwnych kierunkach? To właśnie jedna z największych atrakcji tego miejsca!

Z jednego z wagoników, przeważnie tego na którym jest mniej turystów, wszyscy schodzą, a sam wagonik rozbierany jest przez „maszynistę” i zdejmowany z toru. Dzięki temu wagonik bardziej załadowany może pojechać dalej w swoim kierunku, a wagonik rozebrany rusza chwilę później, tuż po złożeniu go do kupy ;)





Czas przejazdu w obu kierunkach to jakieś 20 minut (nie licząc pobytu w wiosce na końcu trasy), a całości towarzyszą widoki wszechobecnych w tym regionie pól ryżowych, z których podobno pochodzi najlepszy ryż w całej Kambodży.

Pagody, Waty i inne Temple

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby zorientować się, że jednym ze stałych elementów kambodżańskiego krajobrazu są świątynie - Pagody, Waty i inne Temple...

W samym tylko Phnom Penh gdzie się nie spojrzy, to od razu jest się w stanie dostrzec jakąś majacząca gdzieś na horyzoncie świątynną wieżę lub charakterystyczny dach świątyni kryjącej się tuż za rogiem.

Co prawda na mapie tego nie sprawdzałem, ale jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że spokojnie można by odwiedzać po kilka świątyń dziennie i przynajmniej przez kilka dni nie powtórzyć odwiedzin w ani jednej z już widzianych.

Dlatego też z racji faktu, że oboje z Marianną jesteśmy wybitnymi znawcami i miłośnikami architektury sakralnej Indochin, na naszą listę trafiły tylko specjalnie wyselekcjonowane obiekty. Innymi słowy biorąc - te zlokalizowane najbliżej naszego hotelu albo te, do których postanowił zawieźć nas właściciel naszego remorka (taki kambodżański tuk tuk, ale o tym zapewne innym razem).

Tak wiec w naszym przypadku padło na Złotą Świątynię (Kien Khleang Pagoda), świątynię obleganą przez małpy (Prachum Sakor Pagoda), a także zlokalizowaną zaraz obok Royal Palace Srebrną Pagodę (Wat Preah Keo).

Pierwsza z nich to w zasadzie dwie świątynie - stara i nowa. Stara jest zamknięta dla odwiedzających, nowa zaś stoi otworem dla wszystkich. Zgodnie z nazwą, zarówno jedna jak i druga, z zewnątrz błyszczą się złotym blaskiem i zachęcają do oględzin. W środku, poza wieloma posągami usytuowanymi w głównej części, uwagę przykuwają jeszcze bogate malowidła na ścianach i suficie, a także... ledowe aureole, które w zderzeniu z resztą wyglądają mocno odpustowo ;)



Zdecydowanie mniej odpustowo obie świątynie wyglądają z zewnątrz. Nie przeszkadza nawet to, że złoty kolor to mała ściema, którą najlepiej podsumował nasz kierowca - „In Thailand gold is real. In Cambodia it’s only colour” ;)





Świątynia małp to świątynia raczej podupadła, niedostępna wewnątrz i chyba większą atrakcją niż ona sama są urzędujące wokół niej małpy.



Z kolei Srebrna Pagoda naprawdę robi wrażenie! Sąsiaduje ona bezpośrednio z Pałacem Królewskim i jest jednocześnie skarbcem narodowym, w którym przechowywane są m.in. złote posągi Buddy. Swoją nazwę z kolei zawdzięcza ponad 5 tysiącom srebrnych płytek, którymi została wyłożona.





A skoro już wspomniałem o Pałacu Królewskim, to podczas pobytu w Phnom Penh jest on obowiązkowym punktem programu. Co więcej, ze względu na fakt, że ustrój Kambodży to monarchia konstytucyjna, pałac ten w dalszym ciągu jest aktualną rezydencją kambodżańskich monarchów. Dlatego też, będąc już wewnątrz, warto rzucić okiem na masz w centralnej części całego kompleksu Royal Palace - jeśli powiewa na nim flaga Królestwa Kambodży to znak, że król przebywa na włościach.