Ostatni cel naszej podróży i zasłużony relaks i odpoczynek
po trudach poznawania Indii.
Ostatnie kilka godzin w pociągu i wysiedliśmy na słonecznym
dworcu kolejowym, gdzie było dziwnie – czysto, spokojnie i turystycznie. Jednak
do upragnionych domków na plaży zostało nam jeszcze jakieś 50 kilometrów.
Tym razem postawiliśmy na rozwiązanie, które pozwoliło
uniknąć męczącego już targowania i nie dać się naciągnąć tutejszym
taksówkarzom. Rozwiązanie to nazywa się PrePaid Taxi i działa dokładnie tak samo
jak telefon na kartę – najpierw płacisz, a potem jedziesz. Zaraz przy dworcu
znajdowała się budka gdzie płaciło się za usługę, a tuż obok duża tablica z
cennikiem kursów do poszczególnych miejsc. My za 54 km zapłaciliśmy ok. 70 zł
:) Po opłaceniu dostaje się 2 kwitki – jeden dla nas, drugi dla taksówkarza.
Anjuna, bo tak nazywa się miejscowość gdzie się
zatrzymaliśmy, jest malutką wioską w 100 procentach nastawioną na turystów - jak się okazało, zwłaszcza tych rosyjskich :) Mnóstwo restauracyjek, miejsc do spania i
straganów, obok których nie sposób przejść nie zaczepionym przez lokalnych
sprzedawców. A na straganach można kupić prawie wszystko – od japonek, przez
chustki, okulary przeciwsłoneczne marki Ray Ban z metką Hugo Boss, a na
biżuterii i skórzanych torbach kończąc.
Kiedy już udało nam się przebrnąć przez „główną promenadę”
zaczęliśmy się rozglądać za spaniem. Co prawda domków na plaży, w pełnym tego
zwrotu znaczeniu nie znaleźliśmy, ale i tak siedząc w naszym „apartamencie” za
10 zł za noc od osoby, szum fal słyszymy bez najmniejszego problemu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz