niedziela, 17 listopada 2013

Inne oblicze Indii

Kolejna noc w pociągu za nami, a przed nami kolejny cel – Khajuraho, miejsce gdzie chcieliśmy zobaczyć kilka świątyń poświęconych tutejszym bogom i Kama Sutrze. Jednak pierwsze co chcieliśmy zrobić to nieco się ogarnąć, zjeść coś i napić się dobrej kawy.


Udało nam się szybciej niż myśleliśmy – w myśl zasady, że ani noclegu ani taksówki nie trzeba tutaj szukać, bo to wszystko znajdzie Ciebie! Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wyjść z peronu, kiedy zostaliśmy osaczeni przez tłumy „przedstawicieli handlowych” okolicznych hoteli, hotelików, restauracji i wszelkiej maści usług transportowych. Kilkanaście minut później jechaliśmy już do centrum za jakieś 5 zł do podziału na 6 osób, gdzie czekało na nas śniadanie i prysznic.


Miejsce, gdzie nas zawieziono okazało się zupełnie odmienne od dotychczasowego oblicza Indii, które poznaliśmy. Nie było tutaj takiego gwaru jak w Delhi czy Agrze, na ulicach nie walały się tony śmieci, a dookoła było o wiele bardziej zielono.




Restauracja Bella Italia (Majka, cóż za zbieżność nazw) znajdowała się na dachu jednego z budynków i była prawdziwą namiastką luksusu :) Toaleta z pseudo prysznicem, mięciutkie poduszki na krzesłach, stoły z obrusami, parasolki chroniące przed promieniami słońca i Wi-Fi :)

Nie mniej luksusowy był również sklep z pamiątkami i tradycyjnymi tkaninami, gdzie ku uciesze dziewczyn, zabrali nas nasi przewodnicy. Jego właścicielem i gospodarzem za razem był Super Mario – tak kazał na siebie mówić, chwaląc się licznymi wpisami w książce pamiątkowej sklepu i zdjęciami z europejskimi turystami, ale rzeczywiście, patrząc na niego z boku, łudząco przypominał bohatera kultowej już gry komputerowej.



Dziewczyny stanęły na wysokości zadania i nie dały się Super Mario wywieść w pole. Co prawda kupiły sobie po chusteczce, ale nie zapłaciły za nie tyle, co wstępnie proponował gościnny sprzedawca przekonując, że wszystko co sprzedaje to najprawdziwszy kaszmir i jedwab! Zaoszczędzone pieniądze wydaliśmy u innego sklepikarza, gdzie prawie wszyscy, hurtem, kupiliśmy sobie po parze lokalnych, tutejszych spodni.


W Khajuraho także nachalność tubylców była o wiele mniejsza niż w poprzednich odwiedzonych przez nas miastach. Zupełnie inna była też specjalizacja „miejskich naganiaczy”. Ci tutaj nie specjalizowali się w taksówkach i tuk-tukach, a raczej w sprzedaży tandetnych gadżetów związanych z Kama Sutrą – erotycznych breloczków, kart do gry czy książek pełnych finezyjnych i abstrakcyjnych pozycji… :)

A wieczorem? Na koniec dnia, który z dużymi przerwami spędziliśmy w Bella Italia, zasiedliśmy do stołu z właścicielem całego tego przybytku. Umowa była prosta – my stawiamy na stół wysokie procenty przywiezione ze sobą, on załatwia lokalne procenty. Bilans? Wypiliśmy wszystko, ale na dalszą podróż stawiamy jednak na sprawdzone rozwiązania oscylujące w granicach 40 :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz