Kolejna noc w pociągu za nami, a
przed nami kolejny cel – Khajuraho, miejsce gdzie chcieliśmy zobaczyć kilka
świątyń poświęconych tutejszym bogom i Kama Sutrze. Jednak pierwsze co
chcieliśmy zrobić to nieco się ogarnąć, zjeść coś i napić się dobrej kawy.
Udało nam się szybciej niż
myśleliśmy – w myśl zasady, że ani noclegu ani taksówki nie trzeba tutaj szukać,
bo to wszystko znajdzie Ciebie! Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wyjść z peronu,
kiedy zostaliśmy osaczeni przez tłumy „przedstawicieli handlowych” okolicznych hoteli,
hotelików, restauracji i wszelkiej maści usług transportowych. Kilkanaście
minut później jechaliśmy już do centrum za jakieś 5 zł do podziału na 6 osób,
gdzie czekało na nas śniadanie i prysznic.
Miejsce, gdzie nas zawieziono
okazało się zupełnie odmienne od dotychczasowego oblicza Indii, które
poznaliśmy. Nie było tutaj takiego gwaru jak w Delhi czy Agrze, na ulicach nie
walały się tony śmieci, a dookoła było o wiele bardziej zielono.
Restauracja Bella Italia (Majka, cóż za zbieżność nazw) znajdowała się na dachu
jednego z budynków i była prawdziwą namiastką luksusu :) Toaleta z pseudo
prysznicem, mięciutkie poduszki na krzesłach, stoły z obrusami, parasolki
chroniące przed promieniami słońca i Wi-Fi :)
Nie mniej luksusowy był również
sklep z pamiątkami i tradycyjnymi tkaninami, gdzie ku uciesze dziewczyn,
zabrali nas nasi przewodnicy. Jego właścicielem i gospodarzem za razem był
Super Mario – tak kazał na siebie mówić, chwaląc się licznymi wpisami w książce
pamiątkowej sklepu i zdjęciami z europejskimi turystami, ale rzeczywiście,
patrząc na niego z boku, łudząco przypominał bohatera kultowej już gry
komputerowej.
Dziewczyny stanęły na wysokości
zadania i nie dały się Super Mario wywieść w pole. Co prawda kupiły sobie po
chusteczce, ale nie zapłaciły za nie tyle, co wstępnie proponował gościnny
sprzedawca przekonując, że wszystko co sprzedaje to najprawdziwszy kaszmir i
jedwab! Zaoszczędzone pieniądze wydaliśmy u innego sklepikarza, gdzie prawie
wszyscy, hurtem, kupiliśmy sobie po parze lokalnych, tutejszych spodni.
W Khajuraho także nachalność
tubylców była o wiele mniejsza niż w poprzednich odwiedzonych przez nas
miastach. Zupełnie inna była też specjalizacja „miejskich naganiaczy”. Ci tutaj
nie specjalizowali się w taksówkach i tuk-tukach, a raczej w sprzedaży
tandetnych gadżetów związanych z Kama Sutrą – erotycznych breloczków, kart do
gry czy książek pełnych finezyjnych i abstrakcyjnych pozycji… :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz