niedziela, 13 lipca 2014

O pozytywnych "wariatach" słów kilka

Maj 2010, Sosnowiec, kilka minut po 7 rano, pociąg relacji Bielsko – Warszawa

- Byłeś w Tybecie? – zapytał mnie siedzący naprzeciwko mnie facet, zanim ja jeszcze zdążyłem się rozsiąść wygodnie na swoim miejscu.
- Nieee, a skąd taki pomysł? – odpowiedziałem zaskoczony.
- Na nadgarstku masz tybetańską bransoletkę z napisem FreeTibet. Myślałem, że przywiozłeś ją stamtąd – odpowiedział.
- Niestety, ale rzeczywiście jest z Tybetu. Kupiona na Węgrzech od Tybetańczyków jako cegiełka na rzecz wsparcia ich walki o wolność.
- Oni bardzo potrzebują naszego wsparcia. To bardzo dobrzy ludzie, z niesamowitą siłą i wiarą w to co robią. Sam Dalajlama to wspaniały człowiek, przewodnik duchowy od którego bije niesamowita energia. Moje spotkanie z nim i podróż do Tybetu były dla mnie czymś absolutnie niesamowitym. – zaczął swoją opowieść nieznajomy.

No to będzie to ciekawa i dłuuuuuga podróż pomyślałem…

Potem kontynuował swoją opowieść o tym, jak nielegalnie przekraczał granice, jak doszło do jego spotkania z Dalajlamą, a na koniec pochwalił się jeszcze, że właśnie jedzie do Warszawy na premierę swojej książki…

Facet na oko koło pięćdziesiątki, obcięty prawie na łyso, z koralikami na szyi, bransoletką na ręku. Jakiś podstarzały hipis, który opowiada jakieś niesamowite dyrdymały… Widział się z Dalajlamą! Na audiencję go przyjął, a teraz napisał o tym książkę! Taaa… Yhyyy… a ja wczoraj jadłem obiad z Putinem i omawiałem szczegóły planu zbrojeń nuklearnych.

Cała jego opowieść sprawiała wrażenie totalnie wyssanej z palca, ale muszę przyznać że miło się tego wszystkiego słuchało. Nawet na tyle było to wciągające, że mimo opóźnienia pociągu i stania po drodze gdzieś w szczerym polu, podróż do stolicy zleciała bardzo szybko. Na Centralnym każdy z nas poszedł w swoją stronę i tak ta część historii się kończy.

Grudzień 2011, Włochy, Livigno, wieczór

Półtorej roku później, po spotkaniu w pociągu „dziwnego człowieka”, pojechałem ze znajomymi na narty do Włoch. Ekipa w dużej części dla mnie nowa, w większości ze Śląska. Jak to bywa w męskim gronie, wieczory mijały na długich dyskusjach przy drinku. A, że towarzystwo było jaskiniowo-górskie, więc ciągle przewijającym się motywem były dyskusje o wojażach. Różnych, tych bliższych i tych dalszych.

Mieczysław Bieniek.
Fot. Prywatne archiwum Mieczysława Bieńka
- A znacie Hajera? Słyszeliście o chłopie? Były górnik strzałowy z kopalni Wieczorek na Nikiszu. To jest gość! Spakował plecak, powiedział żonie że jedzie w Beskidy, a potem zadzwonił do niej, że jest w Indiach! – zaczął historię Mirek…

Mój słuch nagle się wyostrzył, bo jakbym to już gdzieś kiedyś słyszał…

- Niesamowity gość! Bez wizy i zupełnie bez pieniędzy dostał się jakoś do Tybetu i tam załapał się na audiencję u Dalajlamy. O tej swojej podróży napisał książkę, a w ogóle od tamtego czasu zaczął podróżować – kontynuował Mirek dalej opowiadając o tym, jak chłop całe życie na kopalni pracował, uległ wypadkowi i nagle świat mu się totalnie zawalił…

Mnie w tym momencie też się wszystko przewróciło do góry nogami… Kurcze, a jednak to nie była ściema! On nie był żadnym fantastą, a wszystko co mówił jednak wydarzyło się naprawdę!

W pierwszej chwili zrobiło mi się trochę głupio, ale chwilę potem przyszła fascynacja! I wróciła ta zaraźliwa energia, która mimo mojego braku wiary w to co mówił, wypełniała wtedy cały przedział. Była to ta sama energia, która bije od tych wszystkich ludzi mających swoje zajawki i swoje pasje o których mogą opowiadać godzinami i którymi potrafią zarażać innych. Dokładnie ta sama energia biła też od wszystkich współtowarzyszy szóstej edycji Akademii Socjomanii, która niestety właśnie dobiegła końca :(

Pociesza mnie jednak to, że wszyscy Ci wariaci mają niesamowity dar przyciągania się, więc jest tylko kwestią czasu gdzie i kiedy znów na siebie wpadniemy. I nie przekreślajcie na starcie wszystkich dziwaków spotkanych na swej drodze!

PS. Wpis zgodnie z obietnicą dedykuję Setisun, pozostałym Socjomaniakom i wszystkim „pozytywnym” spotkanych na „kolejach” losu.

6 komentarzy:

  1. Wiesz jak jest z tymi wariatami... Swój do swego ciągnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. na szczęście tak to właśnie działa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite. Szkoda, że miał przy sobie swojej książki i nie odstąpił Ci jednego egzemplarza. Wtedy na pewno byś mu uwierzył :-)
    Ale mimo wszystko wydaję mi się, że ten Pan musi miło wspominać podróż z Tobą :) Na pewno go zaskoczyłeś tą bransoletką.

    OdpowiedzUsuń
  4. po pierwszym akapicie wiedziałem, że będzie o MB:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) wiedząc o istnieniu MB łatwo się domyślić, ale widząc go pierwszy raz na oczy i w ogóle nie słysząc o nim wcześniej, nie potraktowałem go zbyt poważnie... Kolejny dowód na to, że pozory mogą mylić

      Usuń
  5. Miałem okazję go poznać na prezentacji jego książek.. Niesamowity gość, aż trudno uwierzyć w jego historie :)

    OdpowiedzUsuń