poniedziałek, 7 września 2015

Biednemu wiatr zawsze w oczy…


To była dla mnie pierwsza tego typu i niezwykle wymagająca wyprawa. Z jednej strony kosztowała mnie wiele wyrzeczeń i zakrojonych na szeroką skalę przygotowań. Z drugiej strony miałem świadomość tego, że będę pierwszą osobą, która podjęła się tego wyzwania w takim kształcie. Dowodem niech będzie to, przez całe moje dotychczasowe życie nie natrafiłem na ani jedną wzmiankę o wybranym przeze mnie wariancie dostania się na szczyt… 

Niestety pogoda od samego początku nie była moim sprzymierzeńcem. Jeszcze dzień przed startem nic nie było pewne, prognozy meteo zmieniały się jak obraz w kalejdoskopie, a spoglądając w stronę grani, co chwilę ukazywały mi się ciężkie obłoki przedzierające się przez grań, które tylko na krótkie chwile ustępowały miejsca błękitnemu niebu.

Jednak wbrew wszelkim przeciwnościom losu ruszyłem do góry. Już po pierwszych metrach wiedziałem, że góra łatwo się nie podda. Od samego początku przeszkodą było strome podejście, ogromne kamienie i wszechobecne błoto. Niestety potem było już tylko gorzej, kiedy pojawiły się pierwsze krople deszczu.

Cały czas miałem nadzieję, że jednak te okrutne prognozy pogody się nie sprawdzą, że jednak uda się wstrzelić w okno pogodowe i zdobyć szczyt… Niestety krople, które najpierw spadały z nieba powoli i ospale z każdą sekundą nabierały tempa i po kilkunastu minutach skutecznie przypieczętowały porażkę…

Niestety w tej sytuacji kierownictwo wyprawy – mama i tata, nie mieli innego wyjścia i podjęli decyzję o wycofie oraz powrocie do Base Campu, gdzie ze wsparciem wyczekiwali nas wujek Słodki i ciocia Ola :)



Mam jednak nadzieję, że następnym razem Bogowie będą mi bardziej sprzyjać i w końcu moim rodzicom uda się donieść mnie do tego Murowańca :)


6 września 2015, 
Z górskich pamiętników Leona Matylewicza

wtorek, 21 lipca 2015

Czas na Zawodowca

Od jakiegoś czasu w brzuszku Mai Leonowi robiło się już coraz ciaśniej, więc regularnymi kopniakami i systematycznym przeciąganiem się dawał znaki, że dzień kiedy już samodzielnie spróbuje zapanować nad światem zbliża się nieustannie :)

Co prawda z jego 54 centymetrami i 3,2 kilogramami wagi na początku nie będzie to zadanie łatwe, ale jeden sukces na swoim koncie już ma – świat swoich rodziców opanował w 100 procentach i to od samego początku :)

A datę, jak przystało na Zawodowca, też wybrał sobie nieprzypadkową. No bo jak inaczej nazwać dzień, kiedy legendarny Jassy Sames pierwszy raz w historii dokonał napadu na pociąg, kiedy ukończono budowę pierwsze etapu Kolei Transsyberyjskiej czy podjęto uchwałę o wprowadzeniu „planu sześcioletniego”. O dziwo, 21 lipca, w Wostoku zanotowano najniższą temperaturę w historii (–89,2 °C), w Stanach ukazał się debiutancki album Guns N’ Roses, a wisienką na torcie niech będzie to, że również tego dnia Neil Armstrong uciął sobie pierwszy w historii spacer po Księżycu… :)

Panie i Panowie, przed Wami Leon!



poniedziałek, 20 lipca 2015

Kurs wybrany przez mieszkańców


„Miasto urządzone bez mieszkańców jest jak mieszkanie, które ktoś urządził za nas i każe nam w nim mieszkać. Nie ma opcji, żebyśmy czuli się w nim dobrze. To po prostu nie może się udać.”  

 

Rozmowa z Marcinem Bazylakiem i Piotrem Drygałą o nowoczesnym samorządzie, rozmowach z mieszkańcami i ich udziale w decydowaniu o mieście, która ukazała się na łamach dziennika Rzeczpospolita w maju 2015 roku.




Bartosz Matylewicz: Jakim miastem jest Dąbrowa Górnicza? Dobrze urządzonym czy takim, które wymaga remontu?

Piotr Drygała: W zasadzie w każdym mieście znajdą się takie przestrzenie, które zostały zaprojektowane tak po prostu i ludzie nie czują się w nich dobrze, a widać to choćby po dzikich ścieżkach wydeptanych na trawnikach.

Marcin Bazylak: Dąbrowa jest miastem, które wzrastało i rozwijało wraz z przemysłem. Wtedy zupełnie inaczej myślało się o przestrzeni publicznej. Dzisiaj ten czas staramy się nadrabiać m.in. podczas warsztatów z mieszkańcami na których próbujemy wspólnie projektować ich najbliższe otoczenie.

Mieszkańcy chętnie biorą w nich udział czy trzeba ich jakoś specjalnie namawiać?

Piotr Drygała: I tak i nie. Z jednej strony wiele osób nie interesuje się tym co dzieje się wokół nich. Mają do tego pełne prawo. Z drugiej strony, jeśli odpowiednio zorganizuje się tego typu dyskusję czy warsztaty, to okazuje się, że wiele sceptycznie nastawionych na początku osób jednak bierze w nich udział.

Marcin Bazylak: Ludzie coraz częściej zaczynają interesować się tym, w jaki sposób decyzje prezydenta czy rady miejskiej wpływają na ich codzienne życie.

Ta aktywność jest duża czy może dopiero się rodzi?

Piotr Drygała: Rodzi się. Jest to początek drogi i wszyscy się tego wzajemnie uczymy.

A może nieco przewrotnie. Po co nam cała ta aktywność i partycypacja, skoro wybieramy przedstawicieli żeby nas reprezentowali?

Piotr Drygała: Wybieramy ich po to, aby realizowali to, co mieszkańcy wypracowali. Rada miejska i prezydent to trochę taki „mostek kapitański”, który kieruje i pilnuje, aby miasto podążało wybranym przez mieszkańców kursem.

Marcin Bazylak: Mieszkańcy oczekują tego, że radni i prezydent oprócz bieżącego funkcjonowania miasta, zapewnią trzymanie właściwego kursu, jakim jest dążenie do oczekiwanej jakość życia. To z kolei wymaga ciągłej dyskusji i ciągłego kontaktu z mieszkańcami. Obowiązkiem nas, samorządowców jest bycie pewnego rodzaju animatorami. Nie możemy wychodzić do mieszkańców i komunikować „my mamy pomysł na miasto”, tylko angażować do działania i mówić „naszym pomysłem na miasto jest dyskusja z Wami i poznanie Waszych potrzeb.”

Cieszę się, że patrząc na 25 lat działania samorządu, wiele samorządów zdaje sobie z tego sprawę. Uczymy się tych relacji i mam nadzieję, że nigdy nie przestaniemy tego robić, bo kiedy tak się stanie i dojedziemy do wniosku, że wszystko już wiemy lepiej od mieszkańców, będzie oznaczało to katastrofę. 

Katastrofę?

Marcin Bazylak: Katastrofę, bo jak inaczej nazwać samorządowca, który autorytarnie podejmuje decyzje z pełnym przekonaniem, że robi to dla mieszkańców, a w rzeczywistości rozmija się to jednak z ich prawdziwymi potrzebami.

Piotr Drygała: Najprościej mówiąc, problemem jest to, że przez ostatnie 25 lat samorządy polegały na fachowości swoich menadżerów. Tutaj właśnie zamyka się to błędne koło. Nie rozmawia się o mieście, a przez to nie ma skąd wziąć wspólnego kursu dla naszego statku.

Marcin Bazylak: Dzieje się tak, bo wadą nas samorządowców jest to, że bardzo często boimy się przyznać że czegoś nie wiemy. A przecież nie jest tak, że wybrany wójt, burmistrz czy prezydent wie lepiej niż sami mieszkańcy. Mieszkańcy wybierają go, by był ich liderem. Zaufali mu i powierzają mu ster, ale też wierzą, że będzie słuchał ich sugestii. Oczywiście są też mieszkańcy, którzy mówią „wybierzmy ich i zapomnijmy, wynajęliśmy menadżera, to niech zarządza”, ale na tym właśnie powinna polegać mądrość kapitana. Nie powinien o nich zapominać i ich też spytać o zdanie. Będą się chcieli wypowiedzieć to OK, nie będą chcieli to trudno.

A gdzie jest granica partycypacji? Czy nie zmierzamy do skrajnej sytuacji, w której nawet najmniej istotną decyzję będziemy konsultować?

Piotr Drygała: To złe podejście do partycypacji i konsultacji. Kluczem przede wszystkim jest to, aby dobrze zaplanować i zorganizować te procesy. Jeśli tak się stanie to uda nam się uzyskać owocną dyskusję o mieście i nie trafimy w pułapkę, że nagle do podjętych już przez władze decyzji będziemy starali się „dorobić” mnóstwo papierów i otoczkę społecznej akceptacji. Pamiętać też trzeba o tym, że jeśli już raz zaczniemy konsultacje, to powinny one trwać.

Marcin Bazylak: Dyskusja z mieszkańcami powinna dotyczyć tego, jakiego miasta oni chcą, na co powinno być zorientowane. Jaka powinna wyglądać sieć szkół, sieć chodników, jak powinien funkcjonować transport publiczny. Powinno to jednak dotyczyć kierunków rozwoju, a nie bieżącego funkcjonowania miasta. To, aby było sprawne, musi pozostać w kompetencjach samorządowców.

Partycypacja powinna być celem samym w sobie czy może narzędziem do osiągania celów?

Piotr Drygała: Na pewno nie da się jej stosować jednorazowo i wybiórczo, a procedura powinna być dobrana do środowiska w którym ma ona działać. Nie ma jednej uniwersalnej i skutecznej recepty. W Dąbrowie Górniczej mamy wypracowany model konsultacji społecznych, mamy program współpracy miasta z organizacjami pozarządowymi, ale to wszystko to są ramy, w które wpisuje się konkretne przedsięwzięcia.

Marcin Bazylak: Budowanie społeczeństwa obywatelskiego to musi być proces oddolny, bo partycypacji nie da się narzucić. W Dąbrowie to wszystko się udaje, ponieważ jest to naturalna konsekwencja partnerskiego traktowania organizacji pozarządowych, a współpraca z nimi jest jednym z filarów polityki miasta.

Czyli nie ma już odwrotu?

Marcin Bazylak: Za nami 25 lat funkcjonowania samorządu. Sami wybieramy wójtów, burmistrzów i prezydentów. Mamy rady miejskie do których wybieramy radnych, w wielu miejscach są jednomandatowe okręgi wyborcze. Patrząc na to z tej perspektywy, lepszej demokracji w samorządzie być nie może…

Ale często jednak czegoś brakuje.

Marcin Bazylak: Brakuje, bo często władza nie ma stałego kontaktu z mieszkańcami, a wtedy ma tendencje do odrywania się od rzeczywistości i zajmowania się sama sobą. Wiele współczesnych miast, rozwijając się, po drodze pogubiło swoje cele. Brakuje miejsc, w których ludzie dobrze się czują, miasta są dla samochodów, a galerie handlowe, tworząc przyjazną dla oka architekturę, porwały miastom mieszkańców.

Boli mnie, że w dzisiejszych miastach jest wiele miejsc, które gdyby nie były zabytkami lub ciągami komunikacyjnymi byłyby dzisiaj zupełnie puste. Dlaczego? Bo nikt nie porozmawiał z mieszkańcami czego by oczekiwali. Miasta urządzone bez mieszkańców są jak mieszkanie, które ktoś urządził za nas i każe nam w nim mieszkać. Nie ma opcji żebyśmy czuli się w nim dobrze. To po prostu nie może się udać.

Projektować z punktu widzenia mieszkańca?

Marcin Bazylak: Projektować przede wszystkim z punktu widzenia efektu, który chcemy osiągnąć. Być może to rewolucja, ale zacznijmy zarządzając miastami patrząc na nie bez ograniczeń. Otwórzmy umysły i zacznijmy trochę fantazjować, bo bez tej fantazji i marzeń nie zmienimy rzeczywistości. Na przykład mówiąc o edukacji zastanówmy się, jacy absolwenci mogliby wychodzić z naszych szkół? Ja chciałbym, żeby mieli oni opanowane 2 języki, aby w ich edukacji położony był nacisk na matematykę, żeby znali historię swojego regionu, żeby byli sprawni fizycznie i byli świadomymi obywatelami. Chciałbym też w tym temacie poznać opinie moich sąsiadów czy znajomych. Kiedy już odpowiemy sobie na to pytanie zacznijmy dyskusję o programach edukacyjnych, a nie o tym ile mamy budynków szkół czy sal gimnastycznych.

To ma szanse powodzenia? Taki punkt widzenia może się przyjąć?

Piotr Drygała: Do samorządu trafia coraz więcej ludzi, którzy działali w organizacjach pozarządowych, którzy budowali społeczeństwo obywatelskie i którzy rozumieją, że to jest ta droga. Że zarówno organizacje pozarządowe jak i samorząd muszą słuchać mieszkańców, ale i siebie nawzajem. Jeśli tak się będzie działo, to wszyscy efektywniej będą realizować swoje zdania. Tylko tyle i aż tyle.
Marcin Bazylak: Wierzymy, że to początek drogi i że samorządy w tym właśnie kierunku będą ewoluowały. My wyrastamy z nurtu, który nie uważa że reformy w tym kraju już się skończyły i proces zmian jest już za nami. Problemem nie jest to czy będziemy się wybierać: w okręgach jedno czy wielomandatowych, ale to jak w przyszłości będzie funkcjonowało państwo i samorząd. 

***
MARCIN BAZYLAK – Pełnomocnik Prezydenta Dąbrowy Górniczej, koordynujący działania w obszarach promocji, kultury i sportu, informatyki, kontaktów z mediami oraz współpracy międzysektorowej. Od lat związany z dąbrowskim samorządem i lokalnymi organizacjami pozarządowymi. Zwolennik dialogu i orędownik włączania mieszkańców we współdecydowanie i zarządzanie miastem.

PIOTR DRYGAŁA – Kierownik Biura Organizacji Pozarządowych w Urzędzie Miejskim w Dąbrowie Górniczej, Przewodniczący Komisji Dialogu i Partnerstwa Związku Miast Polskich, działacz Stowarzyszenia Zielone Zagłębie i Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych (członek zarządu 2009-2013). Współtworzył, wdrażał i realizuje mechanizmy dąbrowskiego modelu współpracy JST z NGO, dąbrowskiego budżetu partycypacyjnego i systemu miejskich konsultacji. Uczestnik pracy nad: "Standardami procesów budżetu partycypacyjnego w Polsce",  "Kanonem lokalnych konsultacji społecznych" oraz „Standardami funkcjonowania Rad Działalności Pożytku Publicznego w Polsce” i „Modelu Współpracy JST z NGO”.  Odznaczony we wrześniu 2014 roku przez Prezydenta RP za zasługi w działalności na rzecz rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Polsce Złotym Krzyżem Zasługi. Jest, też jednym z laureatów Nagrody Obywatelskiej 25-lecia  Samorządu Terytorialnego w Polsce.

niedziela, 15 lutego 2015

„Trzydziestka” nie taka straszna


No i stało się! Czas leci nieubłaganie, a w metryczce wszystko zgadzać się musi – 13 lutego, godzina 20.42 i „stuknęły” trzy dyszki. Czy było strasznie? Raczej nie :)

Wydawało się, że będzie gorzej, a tutaj plecy, które od jakiegoś czasu doskwierały, nagle przestały boleć, a zmarszczki mimiczne jakby się wygładziły i jakby mniej straszą. Jak do tego doda się jeszcze wszystkie życzenia usłyszane i przeczytane od piątku, to na pewno miłości i szczęścia mi nie braknie, urlopu będę miał tyle, że pomysłów na wyprawy braknie, a przy odrobinie sprzyjających wiatrów powtórzę sukces Rafała Sonika, tylko autem terenowym :)

Tak więc, po 2 pełnych dniach, z czystym sumieniem mogę stwierdzić „trzydziestka” nie taka straszna, a z taką ferajną „przyjaznych dusz” wokół, która pamiętała i nie zawiodła, z każdym kolejnym dniem może być tylko lepiej i tylko zabawniej, za co już dzisiaj wszystkim Wam dziękuję :)


PS. Jedyny do tej pory zauważony znak „starzenia się” to, to że kierowcy autobusów miejskich stali się jakby młodsi :)

niedziela, 25 stycznia 2015

Doradcy z internetu

Internet jest genialnym źródłem wiedzy i informacji. W zasadzie można w nim znaleźć wszystko – od choćby sprawdzonego i jedynego w swoim rodzaju przepisu na świąteczne uszka, a na tajnikach fizyki kwantowej kończąc.

Otchłanie internetu służą swoją pomocą zawsze i w każdej sytuacji. Coś Ci dolega, ale pakiet antykolejkowy pokrzyżował Ci plany i wypadłeś z kolejki? Nic prostszego! Wystarczy zebrać wszystkie swoje dolegliwości, podzielić się nimi z Wujkiem Google i już za kilka sekund na ekranie pojawiają się dziesiątki tysięcy, jak nie setki, sprawdzonych recept. Z tą tylko jedną przestrogą, że stąd już tylko jeden krok do hipohondryzmu. Ja w ten sposób niemal zdiagnozowałem kiedyś u siebie problemy z macią. Od tamtej pory już nie leczę się u Wujka Googla :P

Pomocą służy też Ciocia Wiki, która pomoże zinterpretować i zrozumieć nawet najbardziej zawiłe diagnozy Wujka. Podpowie także który kontynent jest największy, jaka rzeka najdłuższa, ile wzrostu miał najwyższy człowiek świata albo gdzie leży Elbląg skąd pochodziła pewna nosorożyca :)

Jednak jest jeszcze jedno „mocno pomocne” źródło informacji w internecie – fora i grupy tematyczne skupiające pasjonatów i wszystkowiedzące „złote rączki”, którzy tylko czekają aż swoją wiedzą będą mogli pomóc potrzebującym ich wiedzy i dobrej rady :)

Sam kiedyś miałem problem z samochodem postanowiłem poprosić moich internetowych kolegów o pomoc… W moim przypadku chodziło o delikatny problem z hamulcami i akurat w tym przypadku, dzięki pomocy „internetowego znajomego” udzielonej na żywo udało się znaleźć rozwiązanie. Inni takiego szczęścia czasami nie mają i taka właśnie sytuacja skłoniła mnie do napisania tego tekstu.

Kilka dni temu na grupie „patrolniętych” ktoś wrzucił post o problemie z filtrem paliwa i się zaczęło...


Przez kilka dni pojawiło się kilkadziesiąt odpowiedzi, rad i podpowiedzi i szczerze powiem – nie chciałbym czytać ich z punktu widzenia osoby, która zadała pytanie. Streszczając je wszystkie do jednego zdania – kupa złomu, pompa do wymiany, a że samej pompy się nie opłaca, to lepiej już zmienić cały silnik, albo najlepiej i auto…

Depresja już tuż, tuż, prawda?

Na szczęście nie wszystkie internetowe diagnozy okazują się trafne, a dobrego mechanika nie zastąpi nikt :)


A Wy? Jaki Wy mieliście przygody z mechanikami i „specjalistami” z netu?