Na „pierwszy strzał” poszło od razu mocne uderzenie. Prosto z Delhi pojechaliśmy pociągiem do Agry, gdzie za cel obraliśmy Taj Mahal. Miejsce oczywiście mocno komercyjne, mocno oblegane przez tłumy, ale będąc w pobliżu trudno było sobie odpuścić.
Oczywiście zaraz po wyjściu z
dworca w Agrze, pierwsze co musieliśmy zaliczyć, to jedna z codziennych sesji
negocjacyjnych. Efekt – pięć minut później, po kilku strzelonych fochach, kilku
ostentacyjnych zerwaniach negocjacji, ostatecznie prawie 10 kilometrów przez miasto
jedziemy za jakieś 2 zł od osoby :)
Pierwszy punkt wycieczki –
szybkie drugie śniadanie, potem szybki prysznic w toalecie restauracji, szybkie
przebranie się i jesteśmy gotowi! Umawiamy się z właścicielem, że zostawiamy u
niego cały nasz dobytek, obiecamy mu wrócić na obiad i kolacje i ruszamy!
Mamy o tyle łatwiej, że nasza „baza”
znajduje się bardzo blisko wejścia do Taj Mahal. Co prawda najpierw musieliśmy
przedrzeć się przez gąszcz tuk-tuków i innych dziwnych motorków, a potem
wpadamy w łapy wszelkiej maści przewodników, fotografów i wszystkich innych,
którzy za kilkaset lokalnych pieniążków obiecują nam cuda!
My jednak wybieramy oficjalną
kasę, gdzie kolejka przesuwała się w miarę szybko. Na przywitanie w Taj Mahal
pewna różnica – miejscowi za wstęp płacą 20 rupi (ok. 1 zł), a pozostali
turyści – 750 rupi…, ale na pocieszenie dostajemy darmową butelkę wody mineralnej
i „szpitalne” ochraniacze na buty, które pozwolą nam się swobodnie poruszać po
samym mauzoleum.
Szybko jednak okazuje się, że
akurat w tym przypadku cena robi różnice i posiadając droższy bilet nie musimy
stać w żadnej kolejce, mamy swoje ścieżki na które nikt inny nie ma wstępu, a
żołnierze którzy ochraniają cały obiekt służą pomocą zamiast gwizdać, poganiać
i popychać :)
Odrobina historii – cały obiekt powstał baaaaardzo dawno temu powstał na zlecenie jedno bardzo wpływowego tutaj Pana, chcącego godnie uczcić śmierć swojej żony, która zmarła rodząc mu 14 dziecko...*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz