sobota, 12 kwietnia 2014

Ostatnia prosta...

Ośnieżone szczyty zostały już dawno za nami. Mniejsze szczyty bez śniegu też już zniknęły nam z oczu dzięki niskim chmurom i słabej przejrzystości powietrza, a przed nami cały czas wiła się kręta droga w dół. Nawet kolejne napotykane po drodze wioski nie cieszyły już tak bardzo jak idąc do góry, zwłaszcza że każdej z kolejnych wiosek było coraz bardziej gwarno i coraz bardziej „indyjsko”. 







Wszystkie napotkane autobusy kusiły, ale my cały czas walczyliśmy ze sobą. I tak przez kolejne 2 dni, które dłużyły się nam niesamowicie… 



Pewnym urozmaiceniem był nocleg w ostatniej i najbardziej turystycznej na tym treku miejscowości – Pati Bhanjyang :) Z jednej strony wypasione – jak na tutejsze warunki, hotele w których zatrzymali się wszyscy mijani przez nas po drodze turyści, z drugiej strony mieszające się z przepychem, normalne życie tutejszych ludzi. I tak zaraz obok „europejskiego” hotelu z wypasioną restauracją na tarasie dla turystów, można było wyglądać jak wygląda tutejsza impreza z okazji ubicia jakiegoś zwierza i przyrządzanie świeżego mięsa. A dodatkiem do wszystkiego był widok przedniej zabawy tutejszych dzieci – ganianie z młodą kózką :)



Wszystko to było idealnymi okolicznościami przyrody do wypicia ostatniego już górskiego Everesta, kupionego w lokalnym sklepie z koszulami, pościelą, kokardkami do włosów i japonkami przyozdabianymi brylancikami a’la Swarovski :)

Rano zastanawialiśmy się czy aby na pewno mamy w sobie jeszcze tyle samozaparcia żeby zejść na dół o własnych siłach i czy może lepszym rozwiązaniem nie będzie złapanie jakiegoś autobusu do Kathmandu. Tutejsza rzeczywistość jednak zmusiła nas do tego ostatniego wysiłku… Okazało się, że niby ostatnia duża, turystyczna miejscowość, ale o autobusie można tylko pomarzyć. Mimo, że na mapie krzyżowały się tutaj 2 drogi, w tym jedna z Kathmandu, ale autobusu można tu ze świecą szukać, bo żaden tutaj nie dojeżdża…



Więc nie pozostało nam nic innego jak tylko ostatni raz zarzucić na plecy nasze garby, zapłacić za wejście do jeszcze jednego parku narodowego przez który musieliśmy przejść i dojść do upragnionego już dworca autobusowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz