sobota, 4 września 2010

Wstawaj! Życie to surfing…

… więc nie bój się fal!

Ten refren piosenki Myslovitz jest doskonałym odzwierciedleniem sobotniego poranka i całej reszty tego dnia. Zgodnie z wczorajszym postanowieniem wstajemy skoro świt i po mini śniadaniu pędzimy razem z Polly do Kuby, z którym byliśmy umówieni o 8.30 pod jego domem…

No właśnie… 8.30 tutaj to jeszcze prawie, że noc… Nam wstać się udało, ale jak się okazało, Kuba miał z tym mały problem… 8.35 siedzimy na schodach pod mieszkaniem Kuby i dzwonimy do niego, jednak jego komórka milczy… 8.43 dalej dzwonimy, a komórka dalej milczy… Zapada decyzja, że jeśli do 9 nie odbierze to idziemy dospać na plażę…



Kilka minut po 9 rozkładamy już ręczniki na chłodnym jeszcze piasku i zasypiamy wsłuchując się w kojący szum fal oceanu… Jakoś kilka minut po 10 budzi mnie telefon Polly! Dzwoni Kuba! 


Zbieramy się z plaży, zaliczamy szybkie śniadanie (w bardzo dobrej cenie – duża tostada i kawa z mlekiem – 2,5 euro!), kupujemy kanapki na drogę i ruszamy w stronę Palmar – miejscowości i plaży leżącej ok. 60 km od Tarify, gdzie fale pozwalają poczuć co znaczy prawdziwy surfing…


No właśnie… Prawdziwy surfing… Cały czas siedząc w samochodzie towarzyszą mi mieszane uczucia i wrażenie, że za sporty wodne zabieram się od D strony… Może zanim spróbuje stać się pogromcą fal partałoby się najpierw nauczyć pływać… Ale co mi tam! Polly kończyła kurs ratownika, Kuba też dobrze pływa, woda w oceanie jest słona, a przy odrobinie szczęścia fala i tak wyrzuci mnie na brzeg, więc… nie ma innej opcji i dzisiaj elvisiątko będzie surferem!


No i każdy zada pewno pytanie jak było… Jakkolwiek to banalnie zabrzmi, ale było genialnie! Pomimo tego, że ani razu nie udało mi się stanąć na desce i tak popłynąć, obiłem sobie prawy łokieć i kilka razy przecharatałem tyłkiem i plecami po dnie, wypiłem hektolitry słonej wody i miałem cały brzuch wysmarowany woskiem z deski było po prostu MEGA!


Siła fal, które z nieprawdopodobną mocą wypychają Cię na brzeg, jak gdyby nie chciały Cię więcej widzieć w wodzie… To przyspieszenie, kiedy leżysz na desce i czekasz na falę w spokojnej wodzie, a ona nagle przychodzi, wyrywa Cię do góry i próbuje wyrzucić do góry, odepchnąć od siebie jak najdalej, a wszystko to przy akompaniamencie szumiących grzmotów wody i niewyobrażalnej ilości piany… MEGA, ME – GA!!!


I choć na dzień dzisiejszy dalej uznaję wyższość roweru nad wszystkimi innymi sportami, jakie miałem okazję kiedykolwiek uprawiać wiem, że jeśli jeszcze kiedyś będę miał okazję spróbować stanąć na desce surfingowej na pewno z tej okazji skorzystam… A kto wie… Może jeśli kiedyś w końcu pływać się nauczę moim sposobem na wakacje będzie wyjazd do Australii i starcie z falami największymi z największych… Kto wie, kto wie… :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz