piątek, 10 września 2010

Przygotowania do podróży z niespodzianką

Ehh.. czwartek powoli dobiegał końca, a ja dalej nie wiedziałem o której mam jakieś połączenie z Tarify do Malagi. Wieczorem z Kubą wybraliśmy się na pożegnalne piwko do Mariusza do Solsticio (Gdybyście byli w Tarifie koniecznie musicie odwiedzić to miejsce! A jeśli już będziecie to poproście Mariusza o kufel z lodówki – trzyma je tam dla stałych klientów i przyjaciół z Polski) i w drodze powrotnej sprawdziliśmy autobus – ostatni z Tarify wyjeżdża o 21.40. Jak dla mnie bomba!

Rano pozostała tylko kwestia spakowania się i zagospodarowania jakoś czasu do odjazdu autobusu. Potem już tylko dostać się z dworca autobusowego na lotnisko, spędzić tutaj nockę a potem obudzić się już w samolocie, który właśnie wylądował w Krakowie. Plan dziecinnie prosty do zrealizowania… Ale czy na pewno?

Pierwszy problem pojawił się jakoś po 11. Razem z Polly postanowiliśmy sprawdzić, jak z w nocy można się dostać na lotnisko, no i okazało się, że nie można! Ostatnia kolejka odjeżdża w stronę lotniska o 22.50, ostatni autobus o 23.45, a ja na dworcu planowo mam być dopiero 15 minut po północy…

Cóż… zmiana planów i jedziemy wcześniejszym autobusem. Odjazd 15.40, więc mam jakieś 4 godziny do odjazdu, a muszę się jeszcze spakować i generalnie ogarnąć… Ehh… czas się zbierać. Wylogowuje się z poczty, facebooka, wyłączam komputer, kieruję się w stronę swojej kupki ciuchów i leniwie zaczynam się pakować… Boże! Spraw, żeby chciało mi się tak jak mi się nie chce! Proszę…

I co? Najwyższy wysłuchał! Co prawda nie do końca spełnił moją prośbę, ale jego propozycja była o wiele lepsza i ciekawsza! Kilka minut po tym jak zacząłem się wpakować do pokoju wpadła Polly i Wero, stanęły, patrzą na mnie i mówią: „Elvis, Ty nie jedziesz tym autobusem! Ciocia Polly i Ciocia Wero zrobią ściepę i dostaniesz na taksówkę. Co się będziesz pół dni sam po Maladze szlajał! Idziemy na plaże, pakować się będziesz później!”


No i jak tu odmówić?! Nie da się! :) Tak więc rodzi się nowy plan – odwiedzamy w Tarifie miejsca, gdzie jeszcze przez te całe 3 tygodnie nie udało się dotrzeć. I tak wylądowaliśmy na grobli między Tarifą a wyspą El Palomas, która jest zamkniętym terenem wojskowym. Tam oczywiście cała sesja pożegnalna z Levante w roli głównej.



Lądujemy też w porcie i organizujemy mini sesję zdjęciową w wąskich tarifiańskich uliczkach. Ostatnie odwiedziny w zaprzyjaźnionym sklepem Little Amsterdam, którego właściciel, a raczej jego psy, były stałymi bywalcami wieczornych spotkań w naszym mieszkaniu.



No i jeszcze obowiązkowy punkt każdego turysty – sklep z pamiątkami! A jak! No i w moich rękach ląduje kolejny magnesik na lodówkę. Od nich zaczynam urządzanie „mieszkania babci” – w końcu od czegoś zacząć trzeba! Tym razem jest to ciasteczko z hippisowskim volkswagenem, który jest jednym z symboli Tarify…



Potem już tylko powrót do mieszkania, przepyszny obiad (prawda Wero, powiedz, że prawda :), dopakowanie się i dłuuuuuga droga przez mękę walki z niechęcią w stronę dworca autobusowego… ehh… I jeszcze to czerwone światło i cytat z Żaby…

„Właściwie w życiu liczą się jedynie pożegnania
Pożegnania i odjazdy
Gesty wyciągniętych rąk
szum wiatru
daleki gwizd pociągu
warkot przejeżdżającego odległą szosą samochodu
kurz
zachód słońca
Czerwone światła na skrzyżowaniu ulic
Wygnieciona trawa na której stały namioty...”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz