Po całym dniu wrażeń i błogiego lenistwa w oliwnym gaju przyszedł wieczór i pojawił się plan na jego zagospodarowanie – pizza! Odkąd jestem w Hiszpanii tylko raz miałem okazję spróbować pizzy w tutejszym wykonaniu, ale nie była to taka prawdziwa pizza tylko coś na kształt fastfooda sprzedawanego w okienku.
Plan na dzisiaj był taki, że jemy prawdziwą pizzę w prawdziwej restauracji…
No właśnie był, bo jak wiadomo plany w Andaluzji i Tarifie bardzo szybko się weryfikują i zmieniają :) Już nawet udało nam się wyjść z domu, skierować w stronę pizzeri, pod drodze spotkaliśmy nawet Kubę, który do nas dołączył, ale idąc postanowiliśmy zahaczyć jeszcze dosłownie na sekundkę o Tomatito…
Tam właśnie poległ nasz plan, gdyż okazało się, że Nonno – kucharz z Tomatito, o którym też będzie trzeba napisać osobny post, pomylił się realizując zamówienia i zrobił jedną dużą Paellę za dużo. A z racji tego, że w Tomatito bardzo nas lubią dostaliśmy ją cała w promocyjnej cenie za porcję dla jednej osoby.
I w ten oto sposób pizza poszła się… No ale w sumie nie było to złe rozwiązanie, bo Paella Nonno była wyśmienita! Co prawda brakowało jej nieco do tej przygotowanej przez Larę, ale dużo jej nie ustępowała! No i oczywiście cena też robiła swoje :D
A co potem? Potem wylądowaliśmy w Almedinie, gdzie przy mojito i tinto dyskutowaliśmy i dyskutowaliśmy i jeszcze raz dyskutowaliśmy o życiu, o historii, o przyjaźni i ostatnich 10 latach wspólnych zmagań z rzeczywistością… :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz