Są takie sytuacje, kiedy pomoc przewodnika bądź lokalesa
okazuje się przydatna. U nas tak właśnie było w przypadku Delty Mekongu.
Miejsce, które jest polecane przez wiele osób chcieliśmy zobaczyć przede
wszystkim ze względu na pływające targi.
Liczyliśmy na to, że w całej Delcie Mekongu są one na tyle popularne, że można je znaleźć niemal w każdym mieście. Kiedy jednak nieco dokładniej wczytaliśmy się w przewodnik, okazało się że srogo się pomyliliśmy i w wybranym przez nas Ben Tre, czegoś takiego jednak się nie uświadczymy...
Liczyliśmy na to, że w całej Delcie Mekongu są one na tyle popularne, że można je znaleźć niemal w każdym mieście. Kiedy jednak nieco dokładniej wczytaliśmy się w przewodnik, okazało się że srogo się pomyliliśmy i w wybranym przez nas Ben Tre, czegoś takiego jednak się nie uświadczymy...
Na pewno za to największą atrakcją tego miejsca jest sam
Mekong i wycieczki małymi łódeczkami po jego zakamarkach. Jednak my już na
starcie wiedzieliśmy, że na pewno na żadną z nich się nie zdecydujemy. Z
pewnością widokowo mogą one robić wrażenie, ale chyba jeszcze nie do końca w
naszej pamięci zatarł się rejs po Backwatters w Kereli, gdzie przez 4 godziny w
łódce wynudziliśmy się tak, że już na samą wspomnienie zaczynam ziewać, a
powieki ciągną ku dołowi… :)
Dlatego też, kiedy z naszych wodnych targów wyszły nici, a na
wycieczkę po rzece nie mieliśmy ochoty, miasteczko Ben Tre okazało się zupełnie
inne niż je sobie wyobrażaliśmy. W przewodniku miało być small village, a wcale takie małe nie było. Miały być coconuts candy factory, a ani jednej
fabryki na oczy nie widzieliśmy, choć same cukierki kokosowe na ulicznych
straganach się zdarzały.
Mimo wszystko jednak nie skreśliliśmy tego dnia całkowicie,
bo z jednej strony udało nam się uciec od głośnego i zatłoczonego Sajgonu, a z
drugiej – tej lepszej, wreszcie nażarliśmy się świeżych owoców w normalnej
cenie, a nie tych turystycznych które znaliśmy z Sajgonu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz