środa, 6 kwietnia 2016

Jak igła w stogu siana

Oboje z Majką słyniemy z tego, jak bardzo lubimy zwiedzać miasta, ale biorąc pod uwagę, że w najbliższym czasie do Sajgonu zapewne szybko nie wrócimy, postanowiliśmy odwiedzić choć obowiązkowe „must see”. Jak zwykle w tym karkołomnym przedsięwzięciu, nieoceniony okazał się nasz przewodnik Lonely Planet, który mądrością swoich zadrukowanych stron wskazywał nam kierunek.



Jednym z miejsc na naszej liście był obecny budynek urzędu miejskiego Ho Chi Minh i wielki pomnik patrona miasta. Budynek urzędu, bardzo ładny z resztą, udało nam się znaleźć bez problemu, jednak jak się okazało znalezienie ponad 7 metrowego pomnika takie łatwe już nie było… A w trakcie poszukiwań taki dialog nam się stworzył.

Marianna: Tu gdzieś powinien być ten pomnik Ho Chi Minha.
Ja: Tutaj jest tylko jakaś tabliczka napisana po ichniemu.
Marianna: No przewodnik mówi, że gdzieś tutaj, vis a vis budynku i że jest naprawdę duży…
Ja: Nie wiem, ja go tu nie widzę…


(kilka metrów dalej)

Marianna: Patrz, wiata. Może to domek Ho Chi Minha?
Ja: Taaa, i sądząc po tych wężach z wodą zapewne właśnie bierze prysznic. Chodź, szukamy dalej.

Jak się później okazało oboje mieliśmy rację, bo rzeczywiście był to namiot, którym na czas renowacji przykryty był poszukiwany przez nas pomnik :) A, że nasze poszukiwania nie były krótkie udało nam się zrobić jeszcze kilka zdjęć miasta :) 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz