poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Make Love, Not War

Wiele na świecie było konfliktów, ale chyba mało który został tak spopularyzowany przez popkulturę jak wojna w Wietnamie. Mam nieodparte wrażenie, że na VHS’ach z głosem Tomasza Knapika wychowało się całe moje pokolenie, a sceny i fragmenty z „Plutonu”, „Zaginionego w akcji” czy „Rambo II” wielu z nas może dziś opowiadać i cytować niemal jak teksty z „Chłopaki nie płaczą” lub „Poranku Kojota”.

Dlatego też jedną z moich pierwszych reakcji po kupieniu biletów do Wietnamu, była jakaś taka wewnętrzna radość, że na żywo zobaczę te miejsca, które znam z filmów, a na wyciągnięcie ręki będę miał resztki wojskowego sprzętu, który „za łebka” kleiłem w oparach acetonu. Dlatego też, niemal zaraz po przylocie do Sajgonu, na pierwszy ogień poszło Muzeum Wojny Wietnamskiej i system tuneli Wietkongu w Cu Chi.

Jak wrażenia? Na pewno zobaczenie na żywo HUEY’a czy CHINOOK’a to spełnienie marzeń dziecka zakochanego w klejeniu modeli. Ale potem gdzieś ta dziecięca radość uciekła i przyszły mieszane uczucia…



Dlaczego? Bo będąc tutaj nie mówi się o „jakiejś tam wojnie z żółtkami” tylko o wydarzeniach, które działy się naprawdę i to relatywnie niedawno. Co więcej, mówi się tutaj o rzeczach, które nie do końca mieszczą się w znanym nam „amerykańskim punkcie widzenia” tego konfliktu. Dzień później, kiedy wybraliśmy się do tuneli używanych przez Wietkong, tylko w tym przekonaniu się utwierdziliśmy, kiedy niemal na każdym kroku słowa „US soldier” wypowiadane były z niechęcią porównywalną do relacji członków Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości.




A tak z jeszcze zupełnie innej strony, po kilku godzinach spędzonych w dżungli i zobaczeniu pułapek, którymi była nastroszona, dziwię się że Amerykanie wysiedzieli tam aż tyle lat, bo bez względu na sprzęt i przewagę liczebną – i tak byli bez szans… 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz