sobota, 9 kwietnia 2016

Czym żywi się kierownik wyprawy?

Jednym z największych zmartwień i najczęściej zadawanych nam pytań przed wyjazdem było pytnia o to, co tu na miejscu będzie jadł Leon. Przecież lecimy tak daleko, w zupełnie inną część świata i na pewno w sklepach nie kupi się tego, co można kupić u nas.

Rzeczywiście część świata i klimat zupełnie inne, ale na szczęście wraz z szerokością geograficzną nie zmieniły się gusta Panicza.

Kurczaczek? Ależ proszę! Co z tego, że wyciągnięty z zupy lub kanapki i oblizany z sosu? Byle nie był pikantny. Rybka? A dlaczego nie? Trzeba ją tylko zgrillowaną obrać ze skórki i dać bielutkie mięsko z samego środka bez żadnych ostrych przypraw.


Ryż z warzywami? Od bidy też chętnie zje, ale jednak daje do zrozumienia, że mięso to mięso :)


Jajko? Niemal w każdej postaci, ale pod warunkiem że będzie to jajko na twardo lub omlet. Pieczywo? Jakie tylko jest dostępne i w każdej ilości.

Oczywiście są jeszcze malutkie i bardzo słodkie bananki oraz absolutny hit wyjazdu – mango, które w zasadzie może być składnikiem i dodatkiem każdego posiłku. Co prawda jedno i drugie było już dawno jedzone w Polsce, ale obawiamy się że po powrocie te polskie mogą już nie być tak dobre jak kiedyś…

Co jeszcze? Cała ta sterta „smakołyków” pieczołowicie upchanych w naszych plecakach. Mamy więc ze sobą „na pokładzie” zapas płatków jaglanych i gryczanych, mleczko HIPPa (które jak się okazało bez problemu można było kupić w Sajgonie), 3 awaryjne słoiczki, suszone śliwki i zapas ulubionych mlecznych kaszek na dobranoc :)

A jak to wyszło w praniu? Kolejny raz okazało się, że Kierownik jest bardzo litościwy dla swoich rodziców. Niemal od pierwszego dnia bez większych problemów wskoczyliśmy w polski harmonogram dnia wpisany w czas wietnamski, a o tym jak to było wstawać w środku nocy i karmić głodne dziecko przypomniał nam tylko 2 razy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz