Razem z Majką nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy będąc nad samym oceanem, przepuścili okazję na zjedzenie tego, co normalnie ukrywa się głęboko w morskiej wodzie ;)
Pierwszy dzień w Mui Ne przeznaczyliśmy na rekonesans. Wieczorem, kiedy Kierownik był już najedzony zapakowaliśmy go w wózek i ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża. Od samego początku wiedzieliśmy czego szukamy i wiedzieliśmy też, że nie znajdziemy tego w tej części miasteczka, w której się zatrzymaliśmy, gdzie królowały hotelowe restauracje. Kulinarny raj czekał jakieś 1,5 do 2 kilometrów dalej ;)
Niemal w momencie, kiedy skończyły się hotele i inne SPA przybytki, ich miejsce wzdłuż morza zajęły improwizowane "restauracyjki", a w nich to, co w morzu najlepsze. Świeże homary, kraby, krewetki, kalmary no i oczywiście ryby, w których można było przebierać do woli, a potem tylko chwilkę poczekać, aż przygotowane wylądują na naszych talerzach.
Nie mam pewności, czy aby na pewno zdjęcia to oddają, ale musicie uwierzyć na słowo - prawdziwe morskie niebo w gębie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz