wtorek, 5 kwietnia 2016

Dzień z życia gwiazdy

Decydując się na wyjazd do Wietnamu z Leonem zdawaliśmy sobie sprawę, że możemy na miejscu budzić sensację i zainteresowanie. Przede wszystkim dlatego, że doskonale pamiętaliśmy jaką „furorę” robiliśmy swoim kolorem skóry w Indiach zwiedzając Taj Mahal – zaczepkom, smyraniu i robienie zdjęć nie było wtedy końca.

Tym razem jest nieco inaczej. Idąc ulicą mamy wrażenie, że cały czas ktoś nas obserwuje. Kiedy tylko rozglądamy się dookoła napotykamy albo wpatrzone w nas skośne oczy, albo w pośpiechu odwracany speszony wzrok… Być może i byłoby to dużym dyskomfortem, gdyby nie serdeczność tych spojrzeń i uśmiechnięte twarze tubylców.

Oczywiście gwiazdą Wietnamu nie zostaliśmy my, ale nasz Kierownik. No i szybko i bezbłędnie się w tej nowej roli odnalazł. Co prawda nie wyrobił sobie jeszcze gestu pozdrowienia Brytyjskiej Królowej, ale już niemal zawodowo odwzajemnia wszystkie uśmiechy, zalotnie trzepocze swoimi rzęsami, od niechcenia pozuje do zdjęć i, o zgrozo, zaczyna mówić ich piskliwym językiem…

 

Jedyne, co pozostało nam – agentom wschodzącej gwiazdy, to tylko odpowiadać na pytania skąd jesteśmy, ile ma maluszek i dumnie uśmiechać się, kiedy niemal wszystkie Azjatki do których Leon puszcza oczka, rozpływając się mówią nam „how sweet baby” ;)




PS.
Żeby nie było – i my grzejemy się światłem Gwiazdy. Dzięki niemu nie mamy problemu ze zjedzeniem śniadania w hotelu – niemal w momencie znajduje się cały korpus opiekunek chętnych choć na chwilę wziąć go na ręce. W kolejkach z tą ważną personą puszczają nas „bez kolejki”, a w restauracjach Panicz ma specjalne względy i bez problemu dostaje ugotowane jajka i warzywa bez żadnych przypraw :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz