niedziela, 24 kwietnia 2016

Blisko "dachu" Wietnamu

Sapa to miejsce, na które szczerze powiedziawszy najbardziej liczyłem, podczas naszego wyjazdu. Na samiuteńkiej północy Wietnamu, niemal na granicy z Chinami i prawie w cieniu najwyższej góry całych Indochin – Phan Xi Pang.

Samo jednak nasze dotarcie do Sapy, przez pewien okres czasu, że względu na pogodę stało pod znakiem zapytania. Tym razem jednak, w przeciwieństwie do Hue i Wietnamu Centralnego, wszystkie znane nam pogodynki mówiły, że w planowanym przez nas terminie, na miejscu będzie lało jak z cebra, co rzeczywiście nie zachęcało do górskich wędrówek. A w sumie po co jechać w góry, jeśli pogoda nie puści na szlak?


Koniec końców postanowiliśmy jednak zaryzykować! Ileż to razy w Skawinie było szaro-buro i pogoda wskazywała raczej że z gór nici, a wystarczyło tylko minąć Myślenice, wyjechać spod krakowskiego smogu i cieszyć się horyzontem z błękitnym niebem ponakłuwanym górskimi szczytami.

Kiedy na miejscu wysiedliśmy z autobusu to już wiedzieliśmy, że ryzyko się opłaciło i pogodynki „ciut” rozminęły się z prawdą. Nie pozostało nam więc nic innego jak tylko znaleźć hotel, zrobić rekonesans i szykować się na jutro, na pierwszą wycieczkę Kierownika po azjatyckich górkach.











Oczywiście z młodym najwyższych szczytów nie zdobyliśmy, ale co kilometrów przetuptaliśmy i co się naoglądaliśmy to nasze. W dalszym ciągu jednak zastanawiam się co było większą atrakcją – rdzenni mieszkańcy mijanych przez nas wiosek dla nas czy małe białe dziecko dla nich :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz