wtorek, 14 grudnia 2010

"No i w pizdu! I wylądował! I cały misterny plan też w pizdu!"

Na szczęście nasze lądowanie poszło zdecydowanie lepiej niż w tej kultowej już scenie z „Kilerów dwóch”, ale generalnie odczucia były podobne :) Sama odprawa i lot poszedł bardzo sprawnie. Odprawa bezproblemowa, Arek miał wykupioną opcję pierwszeństwa wejścia na pokład, więc miejsca nam zarezerwował, my wygodnie usiedliśmy i po całym dniu i nocy wrażeń poszliśmy spać (startowaliśmy o 6 rano).



Kilka minut przed 9 obudziły mnie promienie Słońca, które wpadały prosto na moją twarz przez okno samolotu – co za cudowne przebudzenie pomyślałem. Wszyscy z Polski, z którymi rozmawiałem mówili, że tutaj pogoda straszna, że pada, że zimno i że generalnie nie fajnie. Jak nie fajnie, jak Słońce świeci?!

Niestety do czasu… Im niżej schodziliśmy, tym Słońca było coraz mnie, chmur coraz więcej i to wszystko, co za oknem przestawało być kolorowe, a na usta cisnął się cytat z tytułu… Kiedy już byliśmy na ziemi i kiedy otworzyły się drzwi samolotu… brrr… Po 3 tygodniach w słonecznej Hiszpanii, z widokiem na Afrykę i jednym, jedynym deszczem, który i tak przespałem, pogoda u nas okazała się jednym wielkim Demotywatorem!

Ale nie ma co rozpaczać! W końcu w perspektywie mam paluszki parmezanowe na krakowskim Kazimierzu, które chodziły za mną już chyba od tygodnia! Jeszcze tylko pożegnanie ze współtowarzyszkami i współtowarzyszem podróży, wymiana kontaktów, kilka chwil oczekiwania i na horyzoncie pojawił się Tomek i jego biała Toyota Yaris. 




A w Toyocie? Niespodzianka! Kacha, Ryku i prezent, który powalił mnie na kolana! Dzięki Wam bardzo za to przywitanie, śniadanie i odstawienie do domu! Jesteście WIELCY!!!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz