niedziela, 1 czerwca 2014

Historia koleją się toczy

Nigdy chyba jeszcze na tym blogu historia nie zatoczyła takiego koła jak dzisiaj! Dokładnie na myśli mam samego bloga, który miał być o kolei, podróżowaniu koleją i o przygodach, które mogą się nam przytrafić podczas podróży tym „wspaniałym” środkiem lokomocji, a wyszło w zasadzie jak zwykle. Tzn jak zwykle aż do dzisiaj.

Pamiętam, kiedy w 2009 roku, w jednym z pierwszych bezprzedziałowych wagonów InterCity, nakręcony dużą dawką teorii dotyczącej blogów (pisałem wtedy o nich swoją pracę magisterską), a z drugiej zafascynowany tym ile reliktów PRL-owskiego podejścia do obsługi pasażera zakonserwowało się w polskich kolejach, z komputerem na kolanach wypisywałem listę przygód godnych opisania, zastanawiałem się nad nazwą bloga (ta akurat została niezmieniona do dzisiaj) i w ogóle przygotowywałem się do swoich pierwszych kroków w blogosferze.

Trochę czasu minęło i w lutym 2010 roku, opublikowałem pierwszy post. Napisałem wtedy coś takiego:

„Odkąd pamiętam zawsze lubiłem jeździć pociągami. Najpierw z babcią na niedalekie wycieczki, potem z rodzicami na wczasy czy nawet do dawnego Związku Radzieckiego. Potem zacząłem jeździć sam i ze swoimi znajomymi. Do tej pory śmieje się, że podróże z PKP uczą dystansu do świata otaczającego… I tak właśnie miał być ten blog – nie dość, że pisany w pociągu z laptopem na kolanach, to miał jeszcze opisywać przygody, który wydarzyły się na naszych torach… Ale jednak, życie bywa wywrotne… Pociągami ostatnio jeżdżę nieco mniej i przygód na torach mam również nieco mniej, ale powodów do krzyku (złości lub radości) co niemiara… Tak więc raz na jakiś czas będę sobie tutaj krzyczał! A co? Zabroni mi ktoś?”

Minęły 4 lata, znów jadę pociągiem z Warszawy i znów chce mi się krzyczeć! Kasa bez kolejki? Prawie nie osiągalna. Trzeba dobrze znać Centralny żeby wiedzieć, gdzie jest to możliwe. Bilet? Oczywiście, że Panu sprzedamy. A to, że bez miejscówki? Przecież to nie istotne, trzeba się cieszyć że w ogóle można wsiąść do pociągu, a nie tak jak w Indiach czekać przynajmniej tydzień aż jakieś miejsce może się zwolni…


Akurat w tym pociągu, którym wracałem do domu żadne miejsce się jednak nie zwolniło… Pozostało mi tylko powiedzmy że wygodne rozkładane siedzonko na korytarzu i robienie wspólnie z moimi towarzyszami niedoli czegoś na kształt meksykańskiej fali, kiedy któryś z „uprzywilejowanych” miejscówką pasażerów chciał np. skorzystać z toalety :)

No ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – miałem wreszcie okazję sprostać współczesnym trendom i zrobiłem sobie pierwsze w życiu selfie :D

3 komentarze:

  1. Teraz wiem skąd wzięła się nazwa (nawiasem mówiąc bardzo ciekawa) bloga :-)

    Dobre selfi nie jest złe :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. @ulabrzydula: Ewidentnie nazwa bloga ma kolejowy rodowód :)

    OdpowiedzUsuń