niedziela, 29 czerwca 2014

Kolej jak zwykle. Niezawodna :)

Odkąd wynaleziono maszynę parową, a potem dorzucono do niej jeszcze trochę stali i stworzono „kolej żelazną” cały ówczesny świat rozwijał się właśnie w oparciu o ten wynalazek. Żelazne szyny zaczęły eksplorować coraz większe połacie amerykańskich prerii czy pomagały kolonizować Indie. Zawsze stanowiły impuls do rozwoju.

Z całą pewnością to co piszę nie jest poprawne politycznie, ale chyba powinniśmy się cieszyć, że w początkach kolei na ziemiach polskich relatywnie niewiele było naszego narodowego wkładu. Gdybyśmy włożyli wtedy w to więcej siebie boję się że dzisiaj dalej bylibyśmy mniej więcej na tym samym etapie, co prerie przed położeniem szyn…

Ale od początku.

Chwilę po tym jak wsiadłem do pociągu w Warszawie poczułem, że dzisiejszy powrót do domu będzie MEGA nudny. Pociąg przyjechał punktualnie, moje miejsce w przedziale czekało na mnie wolne, na korytarzach w ogóle nie było tłumów, a PKP TLK tym razem nie próbowało smażyć swoich podróżnych. Zasiadając na swoim miejscu nie zdawałem sobie jeszcze sprawy jak srodze się pomyliłem w kwestii poziomu nudy dzisiejszego wieczoru.

To, że zaraz za Warszawą pociąg miał „postój techniczny” spowodowany remontem torów i ruchem wahadłowym pociągów było jak najbardziej zrozumiałe. Remonty są konieczne, w końcu niebawem Pendolino mają nas wozić, więc teraz warto nieco wycierpieć. Spokojnie dało się też przełknąć komunikat, że w związku z tym postojem (który był przewidziany w rozkładzie) zyskaliśmy 15 minut opóźnienia. No ale na 15 minutach świat się jeszcze nie kończy.

Kilkadziesiąt minut później dotarliśmy do Włoszczowej, gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej i z pewnością nie chodziło o podziwianie włoszczowskiego peronu – bodajże największej zasługi świętej pamięci posła Gosiewskiego. Okazało się, że stracimy tutaj troszkę czasu, bo na peronie czekała na jednego z podróżnych policja. Problem polegał na tym, że akurat kiedy delikwent był potrzebny, konduktorzy akurat nie mogli go znaleźć :)

W ten oto sposób zyskaliśmy kolejne kilka minut obsuwy, ale i tak tragedii nie było, bo według wszelkich znaków na niebie i ziemi na przesiadkę do pociągu Kolei Śląskich w Zawierciu powinienem zdążyć.  Dlatego też pełen radości o godzinie 21.33, z 21 minutowym opóźnieniem, wyskoczyłem w Zawierciu z TLK i zasiadłem na ławce czekając na moją osobówkę, która zgodnie z rozkładem miała przyjechać za 3 minuty.

Dzing-dong – z peronowych głośników zabrzmiał dżingiel zapowiadający komunikat
- Pociąg Kolei Śląskich z Częstochowy do Gliwic, planowany odjazd pociągu godzina 21.37 jest opóźniony o ok. 50 minut. Opóźnienie pociągu może ulec zmianie. Dzing-dong. – usłyszałem z głośników.

Fuck! Gdybym wiedział wcześniej, nie wysiadłbym w Zawierciu, tylko podjechał do centrum Dąbrowy, gdzie TLK się zatrzymywało i wrócił do domu autobusem. No ale cóż, mleko się rozlało więc nie ma nad czym płakać, pewno przyjedzie wcześniej.

- Dzing-dong – znów usłyszałem dżingiel, który tym razem przyniósł ze sobą odrobinę nadziei, a nóż może pociąg przyjedzie wcześniej niż za 50 minut. Niestety szybko na ziemię ściągnęły mnie słowa, które chwilę po dżinglu usłyszałem z głośników.

- Pociąg Kolei Śląskich z Częstochowy do Gliwic, planowy odjazd pociągu godzina 21.37 jest, z przyczyn technicznych został odwołany. Dzing-dong.

Mimo, że chodziło o pociąg Kolei Śląskich pomyślałem sobie PKP, Pięknie Kur…, Pięknie!


Kolejny pociąg miał być o 22.24. Obecnie jest 22.37 i siedzę razem z moimi współtowarzyszami niedoli na peronie. Biletu nie mam bo kasy zamknięte, a biletomat wyłączony. Z kibelka też nie można było skorzystać bo czynny chyba do 20, więc jedyne co pozostaje to spiąć się i czekać. W końcu PKP – Poczekaj, Kiedyś Przyjedzie… :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz