sobota, 5 marca 2011

Błoto po pachy

Przyszła sobota, nowa tarcza czeka już w rowerze, nowiutkie SPDki Polly też czekają na dalsze testy więc nie ma innego wyjścia – dzisiaj sobotnie przedpołudnie pod znakiem dwóch kółek.

Spotykamy się z Kamilem, szybki serwis rumaków, ostatnie regulacje i kierujemy się w stronę parku Zielona, a później w stronę będzińskiej „Dorotki” – mekki lokalnych i nie tylko downhillowców. Do samego podnóża góry droga mija lekko i przyjemnie – odrobina asfaltu, potem troszkę ciężej bo po „dopiero co budującej się” ścieżce rowerowej łączącej Będzin z Dąbrową, a potem znów po asfalcie.

Pierwotny plan zakładał żeby zdobyć „Dorotkę” od strony pól kukurydzy (miałem nadzieję, że uda mi się w czasie podjazdu sprawdzić czy trasa ta dalej nadaje się do karkołomnych zjazdów, ale o tym za chwilę), ale niestety błoto pokrzyżowało nam nieco plany. Jak się okazało błoto „na kukurydzy” było niczym w porównaniu do tego, co spotkało nas później…

Po pierwszej nieudanej próbie zdobycia góry próbujemy inną trasą – drogą wyjeżdżoną przez traktory, którymi lokalni uprawcy dojeżdżają do swoich pól. I o ile na początku naszej drogi błotko było całkiem znośne, to potem zaczęła się prawdziwa gehenna… Po pierwsze: droga dosłownie i w przenośni wyprowadziła nas w pole, a po drugie dzięki nieśmiałym promieniom Słońca zamarznięta po zimie ziemia zaczęła delikatnie rozmarzać i rozmakać szczelnie oblepiając sobą nasze opony. Dosłownie po kilkunastu przejechanych metrach moja opona o szerokości 2,35 cala zwiększyła rozmiar do przynajmniej 3 cali ledwo mieszcząc się w amortyzatorze!

Z tyłu było jeszcze gorzej! Błoto przypominające swoją konsystencją lepką maź wymieszaną z suchymi kępkami trawy oblepiała dosłownie wszystko, z łańcuchem i linkami od przerzutek włącznie. W jednej chwili przestała działać przednia przerzutka, potem tylna przerzutka, łańcuch zaczął przeskakiwać na kasecie i de facto rower został unieruchomiony… Wiele razy byłem z rowerem w górach, w różnych porach roku i z różnym „błotnym natężeniem”, ale pierwszy raz zdarzyło mi się aby błoto uziemiło mi sprzęt na amen…


Jaka recepta? Szukamy jakiegoś patyczka i grzebiemy, dłubiemy i pozbywamy się śmierdzącej breji z miejsc gdzie być jej zdecydowanie nie powinno!

Kiedy w końcu udało nam się stanąć na szczycie robimy rundkę honorową dookoła kościółka św. Doroty, pozdrawiamy obecnych downhillowców, którzy właśnie przygotowują się do zjazdu i kierujemy się w dół przez „kukurydzę”.


Ta trasa znów nas nie rozpieszcza. O ile na samej górze, na otwartej przestrzeni jest w miarę sucho tak w miejscach zacienionych, pod drzewami i na zakrętach zalega jeszcze woda z roztopów, resztki ubitego i zmarzniętego śniegu no i oczywiście wszechobecne dziś błotko.


Zjazd nie trwa jednak zbyt długo. Na dole spotykamy się w komplecie i znów szukamy patyczków żeby doczyścić te miejsca, skąd błoto nie chce wypaść samo. Po krótkiej kuracji co prawda rowery jadą dalej ale podejmujemy decyzję – kierunek myjnia samochodowa :) Zdziwione miny kierowców i obsługi myjni – bezcenne :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz