niedziela, 18 listopada 2018

Phnom Penh – niespodziewane przywitanie


Budujące się wieżowce i drewniana łódź płynąca po Mekongu
w centrum Phnom Penh

Pierwsze wrażenie po wylądowaniu w stolicy Kambodży było całkowicie zaskakujące i zupełnie nie miało ono związku z samą Kambodżą. Dotyczyło raczej symbolicznego „zderzenia światów”, którym dla mnie jest wyjście z lotniska chwilę po wylądowaniu gdzieś na „drugim końcu świata”.

Ostatnimi laty tak się składało, że prawie zawsze wejście do nowego świata oznaczało przebicie się przez tłum taksówkowych i hotelowych naganiaczy, którzy proponują Ci najlepszy nocleg, najszybszy przejazd i oczywiście najlepszą cenę. Najlepszą oczywiście dla nich!

Co najlepiej wtedy zrobić? Uzbroić się w cierpliwość, uśmiechnąć się do nich i zagrać w zaproponowaną przez nich grę czyli NEGOCJACJE. Oczywiście przed przylotem warto do tej gry się przygotować – prześledzić blogi i przewodniki, przekopać fora i ustalić mniej więcej realne ceny za tego typu usługi.

Dlaczego o tym piszę? Bo dokładnie na taki sam scenariusz nastawiliśmy się i tym razem. Dlatego też dziarskim krokiem przeszliśmy przez przeszklone drzwi budynku i ruszyliśmy w stronę postoju taksówek.  Oczywiście nie myliliśmy się, że na wyjściu czekał będzie na nas tłum „łowczych”, jednak zaskoczeniem okazało się to, że byliśmy dla nich niemal niewidoczni…

Nie dość, że z całego tłumu zainteresowało się nami tylko dwóch oferentów, to po dłuższym zmierzeniu nas wzrokiem jeden z nich zapytał czy jedziemy do domu czy hotelu, bo nie do końca wyglądamy mu na turystów. A nawet po przyznaniu się, że jednak nie jesteśmy „stąd” cena, którą zaproponował za przejazd okazała się jak najbardziej lokalna :)

Wat Ounalom - jedna z niezliczonych świątyń buddyjskich
w stolicy Kambodży
Do dzisiaj nie mamy pewności czy był to efekt dwójki dzieci na rękach, posiadania ze sobą tylko 2 plecaków, wózka i torby podręcznej czy może trochę już przyblakłej, ale jednak, opalenizny. Bez względu jednak na wszystko potraktowaliśmy to jako dobry omen i z pozytywnym nastawieniem ruszyliśmy w stronę centrum miasta.

A samo miasto? Również pozytywnie zaskoczyło, przede wszystkim ludźmi.

Mimo, że Kambodża to kraj mocno doświadczony przez historię i zdecydowanie nie będący tygrysem gospodarczym, napotykani ludzie okazują się przyjaźni i serdecznie nastawieni. No i oczywiście, podobnie jak w Wietnamie, uwielbiają białe dzieci. O ile Tytek skrzętnie z tego korzysta i co chwila ląduje u kogoś na rękach, o tyle Leon zaczepki tubylców ma w nosie i wszystkim dookoła powtarza, że jest baaaardzo zmęczony.

Zmęczenie to jednak nie przeszkadza mu w nieustannym tropieniu niespotykanych u nas autobusów marki Hyundai i dochodzeniu „dlaczego ta Toyota miała światła od Opla?” lub „dlaczego ten samochód miał kołpaki od Mercedesa, a nie był przecież Mercedesem”…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz