poniedziałek, 26 listopada 2018

Kambodżańska prowincja

Porzucając na kilka dni Phnom Penh i kierując się w stronę Battambang zyskaliśmy okazje, żeby podejrzeć nieco jak w Kambodży wygląda życie z dala od wielkich miast. Mimo, że kolorów dookoła raczej nie brakuje, samo życie z pewnością już tak kolorowe nie jest.






Tutaj już nie wszystkie drogi są asfaltowe. Nie ma całodobowych marketów, które ustąpiły miejsca małym lokalnym sklepikom, urządzonym najczęściej w prywatnych domach.






Nie ma tu też stacji benzynowych, takich tradycyjnych do jakich jesteśmy przyzwyczajeni mieszkając w Europie. Za to niemal na każdym rogu są straganiki z benzyną z tajlandzkiego przemytu, porozlewaną do półtoralitrowych butelek po Coca Coli bądź Pepsi.


Są to idealne porcje do zasilania Remorków, które są jednym ze znaków rozpoznawczych Kambodży. Są to tutejsze tuk tuki, które jednak prawdziwymi tuk tukami nie są, ponieważ składają się z tradycyjnego motoru z dosztukowanym „zaczepem” oraz podczepioną do niego przyczepą służącą do przewożenia osób bądź bagażu. Albo jednego i drugiego.


Jest to też jeden z najwygodniejszych i najtańszych sposobów poruszania się tutaj. Dlatego też, kiedy siądziemy już do naszego Remorka, zatankujemy go na straganie i ruszymy w drogę przez kambodżańską prowincję, warto wybrać się do którejś z lokalnych świątyń ukrytych pomiędzy wioskami. Warto to zrobić nie tylko dlatego, że zupełnie różnią się one od ogromnych świątyń zlokalizowanych w centrach miast, ale przede wszystkim dlatego, że są o wiele bardziej klimatyczne i jest w nich zdecydowanie mniej ludzi.









Jedyne, co jednak pozostało niezmienne, to pozytywne nastawienie spotykanych tutaj ludzi. I choć czasami naprawdę trudno jest się dogadać, to przyjazne podejście pozwala ostatecznie znaleźć wspólny język. Nawet jeśli niezbędne w tym okazują się kalkulator lub kartka z długopisem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz