Kiedy byliśmy już gotowi do podboju Maroka ruszyliśmy w
kierunku centrum Marakeszu. Pierwsze wyzwanie to znalezienie środka transportu.
Postawiliśmy na taksówkę i tutaj pierwsze zderzenie z rzeczywistością –
tutejsze taksówki no i ich cena.
Kiedy tylko wyszliśmy z lotniska, obskoczyli nas taksówkarze
proponujący nam swoje usługi, jednak ceny które nam proponowali dalece
odbiegały od naszych oczekiwań… Skoro była nas szóstka, to podobno musieliśmy
jechać dwoma taksówkami bo podobno do jednej się nie zmieścimy. Cena za jedną
taksówkę – 600 Dirhamów, co razem dawało 1200 Dirhamów za 6 osób – nie do
zaakceptowania.
Po kilku chwilach okazało się, że jednak nie musimy jechać
dwoma taksówkami – zmieścimy się do jednej. Jednak 600 Dirhamów, nawet za 6
osób, dalej było ceną nie do zaakceptowania. Po 10 euro od osoby (w dużym
uproszczeniu 10 Dirhamów to 1 euro) to w dalszym ciągu zdecydowanie za dużo…
Kiedy po dłuższych negocjacjach ustaliliśmy ceną na 180 Dirhamów, która wtedy
wydawał nam się w miarę odpowiednia, nie pozostało nam nic innego jak tylko
upchnąć się do auta i ruszyć w kierunku hotelu Minaret, gdzie za radą znajomego
planowaliśmy przenocować za 7 euro od osoby…
Okazało się jednak, że pod wskazanym adresem za 7 euro nie
przenocujemy, a za minimum 15…
Dlatego też podziękowaliśmy panu w recepcji i ruszyliśmy na
poszukiwania innego lokum. Ledwo wyszliśmy z hotelu, a już znalazł się „przewodnik”,
który postanowił nam pomóc znaleźć coś do spania. Jak się później okazało pomoc
ta nie była darmowa… Jak się później okazało to i cena za taksówkę była mocno
wygórowana…
Krótki spacer z naszym „przewodnikiem” przez kręte uliczki marrakeszańskiej
Medyny, które wiły się niczym meandrujące korytarze jaskiń dotarliśmy do
hotelu, którego nazwy wymówić nie potrafię, ale okazało się, że są w stanie
przenocować nas za 6 euro. Standard mocno turystyczny – w pokoju łóżko,
umywalka i stolik z dwoma krzesłami. Łazienka na korytarzu, podobnie jak
prysznic, z tym że ten płatny dodatkowe jedno euro za możliwość skorzystania :)
Po zakwaterowaniu, wypełnieniu arabskimi szlaczkami naszych
kart pobytu i ich podpisaniu wyruszyliśmy w miasto znaleźć coś do jedzenia i
zrobić ogólne rozeznanie. No i znaleźć transport na jutro do Ilmil, gdzie
zaczynał się nasz górski szlak.
Okazało się, że do Maroka dotarliśmy dosłownie na kilka dni przed rozpoczęciem sezonu turystycznego, dzięki czemu mieliśmy okazję zobaczyć Marrakesz zanim jeszcze zalała go fala turystów z zachodnioeuropejskiego świata. Miało to jednak też kilka minusów – mieliśmy wrażenie, że cała arabska nachalność skumulowała się na naszej szóstce…
No i jeszcze jedno sprawa, z której wcześniej nie zdawaliśmy
sobie sprawy… Maroko jest krajem muzułmańskim w którym Allah zabrania
spożywania alkoholu, dlatego też znalezienie choćby piwa okazało się nie lada
wyzwanie. A kiedy nam się już udało, okazało się, że mała buteleczka piwa – 0,33
kosztuje 5 euro…
W kazdym supermarkecie w Maroku mozna kupic piwo, i nie kosztuje wcale duzo. Akurat w Marrakeshu w knajpach alkohol jest dosyc drogi, ale generalnie w Maroku jest on duzo bardziej dostepny niz w innych krajach arabskich.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, ale podczas naszego pobytu w Maroku nie udało nam się odwiedzić ani jednego supermarketu... Tam gdzie byliśmy, poza pustynią, alkohol okazał się dobrem mocno zakazanym :)
OdpowiedzUsuń