niedziela, 29 kwietnia 2012

Aktywny weekend :)

W tym roku długi weekend jest wyjątkowo długi – oczywiście jeśli weźmie się kilka dni wolnego. Akurat w tym roku wystarczą tylko 3 dni i dzięki nim uzyskuje się całe 9 dni wolności :)

A co jeśli wyjeżdża się dopiero później, a przed nami wolna sobota i niedziela? Jakoś ten czas trzeba wykorzystać, a najlepiej zrobić to aktywnie :)

Już w czwartek zadzwoniła do mnie Ania z propozycją sobotniego biegania. Nie było się nad czym zastanawiać i w sobotę po 11 karnie odmeldowaliśmy się przy molo nad Pogorią III. Wraz z nami odmeldowała się Kasia z Kubą, którzy jednak na bieganie ostatecznie się nie zdecydowali.


Natomiast my z Anią pokonaliśmy nasze ponad 6 km. Bardzo źle nie było, dobrze wcale, ale najważniejsze, że udało nam się wysłać pierwsze koty za płoty i pierwszą przebieżkę w tym sezonie można uznać za zaliczoną.

Potem przyszedł czas na uzupełnienie płynów i dyskusję, co zrobić z tak dobrze rozpoczętym dniem. Koniec końców doszliśmy do wniosku, że idealnym pomysłem na dzisiejsze popołudnie jest grill. No i w ten oto sposób padło na Jurę :)

Kilkanaście minut po 18 wylądowaliśmy na szczycie jednej z najwyższych skał na Jurze. Oczywiście wylądowaliśmy tam ze jednorazowym grillem, dobrze przyprawionym karczkiem i kilkoma kiełbaskami. 
Atrakcji oczywiście nie brakowało :) Poza spaleniem odrobiny trawy i napawaniu się widokami na cała okolicę udało nam się również spotkać wypasionego zaskrońca, który jednak sprawiał wrażenie średnio nami zainteresowanego i z nieskrywanym fochem schował się gdzieś między skałami :)

foto: http://foralltravelers.wordpress.com
A co było potem? Jakoś energia dopisywała, endorfiny kursowały razem z krwią w dużych ilościach więc wspólnie z Anią wylądowaliśmy w Katowicach na mini imprezie, która chyba nieco wymknęła nam się spod kontroli… 


Ale z drugiej… Czy to wszystko opisane wyżej plus powrót do domu nad ranem, pędząc Cini Mini po autostradzie, obserwując jednocześnie wschód słońca nad śląsko-zagłębiowskimi blokowiskami i słuchając do tego głośnych dźwięków AC/DC dobiegających z głośników jest dużym przegięciem?

Zdecydowanie nie sądzę… :D

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Prosto z lotniska na „Lęk wysokości”

W miniony piątek, 20 kwietnia, miała miejsce premiera filmu „Lęk wysokości” – pełnometrażowego debiutu Bartosza Konopki, reżysera mocno związanego z Dąbrową Górniczą w której się wychowywał i dorastał.
W niedzielę 22 kwietnia, specjalnie dla mieszkańców Dąbrowy, odbył się specjalny pokaz filmu, w którym udział wziął sam reżyser. Mnie spotkał ten zaszczyt, że zaraz po seansie miałem przyjemność poprowadzić rozmowę z reżyserem.

Szczerze powiedziawszy pędząc prosto z lotniska do kina, kiedy miałem wrażenie że wszelkie przeciwności losu sprzysięgły się przeciwko mnie (spóźniony powrót z lotniska, ulewna burza która zalał wiadukt na trasie S1, zamknięty przejazd kolejowy na Pogorii, gigantyczny korek do świateł, a na koniec poszukiwanie mojej marynarki, która została schowana gdzieś w kinie i nikt nie wiedział gdzie)  i kiedy wydawało mi się, że na bank spóźnię się na naszą premierem, cały czas zastanawiałem się o co zapytać Bartka. Tym bardziej że jest to film bardzo osobisty i mocno intymny.

Kiedy skończyły się końcowe napisy i cała sala rozbrzmiała gromkimi brawami miałem taki mętlik w głowie, że szok… Na szczęście film mimo trudnej tematyki i moich obaw nie okazał się filmem, który przygniata widza i samo podejście jego autora dodało mi skrzydeł :)

foto: Dariusz Nowak

Mam nadzieję, że patrząc na to wszystko z boku, nie widać było za bardzo mojej improwizacji porównywalnej do tej z III części Dziadów Mickiewicza i wszystko wyglądało na profesjonalnie przygotowane :)

Jeszcze raz gratuluję Bartkowi i dziękuję za przyjemność i zaszczyt poprowadzenia tej rozmowy na forum. A Was wszystkich zachęcam do przeczytania rozmowy z reżyserem, która ukazał się w ostatnim Przeglądzie Dąbrowskim i obejrzenia filmu, ba naprawdę jest tego wart! Na zachętę zamieszczam trailer.

Flagi i owce

Kończąc powoli tematy związane z Norwegią zostały mi jeszcze dwie rzeczy, o których chciałbym napisać. Oczywiście w formie ciekawostek.

Pierwszą z nich są wszechobecne maszty przed prawie każdym domem. Masz ma to do siebie, że służą do wciągania na nie flag i Norwegowie korzystają z tego namiętnie :) W jednym z przewodników po Norwegii przeczytałem, że dla Norwega każdy powód do wciągnięcia flagi jest dobry. Przykład? Proszę bardzo! Gospodarz wraca z pracy do domu. Kiedy był w pracy flagi nie było, ale skoro już wrócił to czemu sąsiedzi mają o tym nie wiedzieć? Co z tego, że samochód stoi na podjeździe – hop i flaga już na maszcie :)



A druga rzecz to młode owieczki :) I tutaj ukłon w stronę Ani, która zauważyła to zjawisko. W naszych górach spotkanie stada owiec nie jest niczym nadzwyczajnym, ale chyba nigdy w Polsce nie widziałem takiej przewagi młodych owieczek nad starszymi przedstawicielami gatunku :)



PS. Najbardziej było nam żal tych młodych czarnych owieczek, które już od dzieciństwa będą miały przekichane :P

Norwesko-polskie Barbecue

Pamiętacie jeszcze czasy, kiedy Jarek Kaczyński wypowiadał się na różne tematy, a nie tylko kręcił się wokół katastrofy „Tutki”? Ja pamiętam i z każdym dniem i każdym obejrzanym serwisem informacyjnym dochodzę do wniosku, że coraz bardziej za nimi tęsknie :P

W katalogu swoich cytatów Jarek ma trochę „kwiatków” takich jak słowa rzucone podczas własnego expose, kiedy z sejmowej mównicy grzmiał, że „nikt nam nie wmówi że białe jest białe a czarne jest czarne” :) W kwietniu 2009 roku złotousty lider PiSu powiedział, że „Polska może grillować, a mimo to się zmieniać. My ciągle stoimy przed wyborem – Bawaria czy Trzeci Świat”.


Nie wiem czy większość Polaków woli przyjemny grill z premierem Tuskiem czy rewolucję z premierem Kaczyńskim, ale ja wiem jedno – mimo tego, że nie jestem fanem ani jednego ani drugiego pana nie lubię, fanem grillowania zdecydowanie jestem. Dlatego też, wyjazd do Norwegii nie mógłby się obyć bez tradycyjnego polskiego grilla :)


I powiem więcej – mimo szerokości geograficznej czy smaku norweskiego piwa – smak tradycyjnego, polskiego grilla jest niezmienny. No i szczególne ukłony w stronę Ani za genialny sos czosnkowy :) 

Norweskie zwyczaje drogowe

Kilka dni w Norwegii to poza niesamowitymi widokami i krajobrazami także pewne zderzenie ze zwyczajami, które tam panują. Chyba największym zaskoczeniem i czymś bardzo różniącym się od tego, co mamy na co dzień w Polsce to zasady, które obowiązują na tamtejszych drogach…

Przede wszystkim oznaczenie dróg – Polska przyzwyczaiła nas do tego, że jest jakiś tam kawałek asfaltu (lepszej lub gorszej jakości i w lepszym lub gorszym stanie) a po jego środku przebiega biała linia, oddzielająca od siebie pasy ruchu…

Pierwsza droga w Norwegii, którą mieliśmy okazję jechać z lotniska do domu była oznaczona zupełnie inaczej. Próżno było szukać linii po środku jezdni. Były za to przerywane bo obu stronach asfaltu (w tym przypadku w lepszej jakości i w zdecydowanie dobrym stanie). Co to oznacza? Ano tyle, że droga jest na tyle wąska, że jej administrator nie daje gwarancji, że miną się na niej 2 samochody, więc należy zachować szczególną ostrożność!


Kolejne oznaczenia dróg też były nieco inne. Udało nam się trafić na drogę z oznaczeniami podobnymi do Polskich, ale pewna subtelna różnica jednak pozostała – w żadnym miejscu nie udało nam się znaleźć na drodze z pasami rozgraniczonymi linią ciągłą… Tutaj nawet jeśli teoretycznie nie powinno się wyprzedzać, to administrator daję Ci taką możliwość oznaczając ją nieco dłuższymi pasami i krótszymi przerwami między nimi. Jeśli chcesz wyprzedzać, to wyprzedzaj, ale pamiętaj, że należy zachować szczególną ostrożność!


A ostrożność rzeczywiście warto zachowywać, bo tutejsza policja podobno jest nieugięta i karze surowo. Nawet za niewielkie przekroczenie dozwolonej prędkości można dostać solidny mandat, który po przeliczeniu na złotówki sięga tysięcy złotych, a nawet iść na aresztu…

Zapewne dlatego na norweskich drogach, kiedy jest ograniczenie do 30 wszyscy jadą 30, kiedy jest do 50 wszyscy jadą 50, a na autostradzie w rejonie w którym byliśmy, obowiązywało ograniczenie do 90 km/h… I wszyscy tyle jechali bez względu na markę pojazdu i ilość koni pod maską, które mam wrażenie w tym kraju padają z nudów :)


A w ramach ciekawostek zdjęcie jednego z gigantycznych mostów, które w niektórych miejscach zastępują bardzo częste tutaj przeprawy promowe.






sobota, 21 kwietnia 2012

Sklep pod Niedźwiedziem

Wracając Månafossen zahaczyliśmy o jeszcze jedno miejsce - najbardziej znany w okolicy sklep z pamiątkami zwany potocznie Sklepem pod niedźwiedziem, a o jego randze świadczyć może to, że jest obowiązkowym punktem każdej wycieczki, która zapuści się w tę okolicą :)


Potoczna nazwa wzięł się zapewne stąd, że w jednej w sal stoi wielki niedźwiedź, ale cechą charakterystyczną sklepu jest to, że poza miliardami świeczek i unoszącą się w całym sklepie wonią parafiny, sklep ma swoją kopalnie, w której wydobywane są przeróżne kruszcze wykorzystywane później do produkcji pamiątek sprzedawanych w sklepie :)














Månafossen czyli wielka woda

Dzisiejszy dzień spędziliśmy od rana do wieczora już całą ekipą - z Anią, Tomkiem, Nelką i Jackiem. Korzystając z wolnego dnia, nasi "Gospodarze" postanowili nam pokazać jeden z największych wodospadów w Norwegii - wspomniany w tytule Månafossen - ponad 90 metrów wolnospadającej wody. Oczywiście 90 metrów to wysokość, ile metrów sześciennych wody spada tam w dół chyba nikt nie jest w stanie zliczyć.

Ale zanim dotarliśmy na miejsce czekała nas jeszcze niemniej ciekawa droga dojazdowa obfitująca w zapierające dech w piersaich widoki, które mam wrażenie w tym kraju są czymś na porządku dziennym.

Po drodze zatrzymaliśmy się bezpośrednio przy jednym z fiordów, gdzie w zatoce poniżej nas statki i łodzie sprawaiły wrażenie tak małych, jak gdyby były malutkimi zabawkami. Dopiero po kilku kilometrach, kiedy zjechaliśy na sam dół zatoki, okazało się, że tak naprawdę są one pełnowymiarowymi statkami i łodziami.


Po dotarciu na parking w okolicy wodposapdu czekała na nas kolejna norweska ciekawostka - sytem zbierania opłat parkingowych. Prosty stojak, jedna szafeczka z której bierze się kuponik do wypełnienia, wpisuje się datę, nr rejestracyjny i kwotę, później wkłada się do niego pieniążek i wrzuca do drugiej skrzyneczki, która wygląda już zupełnie jak skrzynka na listy. Prostota rozwiązania powala na kolana, ale rozwiązanie takie ma rację bytu chyba tylko w tak "rozwiniętym i cywilizowanym kraju" jakim jest Norwegia.




Sama droga do wodospadu wiedzie dosyć stromym zboczem po kamieniach, częściowo drewnianymi schodkami i fragmentami zwykłych ścieżek. W kilku miejscach dla ułatwienia pojawiają się również łańcuchy.



Sama droga na górę trwa jakieś 15 minut, ale widok ze szczytu z całą pewnością wart jest każdego zrobionego kroku!





Oczywiście i dzisiaj nie mogło również zabraknąć kilku chwil na danie upustu fantazji i zrobienie kilku zdjęć innych niż standardowe :P




piątek, 20 kwietnia 2012

Jak ujarzmić Fiorda czyli krótki fotoprzewodnik

Od samego początku całemu naszemu wyjazdowi do Norwegii przyświecał jeden zasadniczy cel - ujarzmić Fiorda :) Wiele osób mówiło, że to trudne, że to wymaga poświęceń i że to wcale nie jest takie proste jak mgłoby się to wydawać. W rzeczywistości okazało się, że wcale tak źle nie było :P

A jak się do tego zabrać? Po pierwsze trzeba znaleźć Fiorda, którego chce się "ujarzmić" :) Potem warto znaleźć mapę okolicy, która wskaże nam drogę do siedziby Pana Fiorda :)


W naszym przypadku padło na Preikestolen, a mapę udało nam się znaleźć już na samym parkingu. Trasa do pokonania: 3800 metrów w poziomie i ok. 334 metrów w pionie.

Kiedy mamy już Fiorda, mamy mapę więc nie pozostaje nic innego, jak krok po kroku pokonywać kolejne etapy wyznaczone przez mapę :) Pierwszy krótki postój - 500 metrów w poziomie i pierwsza mini przerwa na zdjęcia.


Kolejny postój robimy na 1500 metrze naszej wycieczki i również w tej okolicy robimy kilka zdjęć... Jak pokazał wczorajszy dzień, dobrą praktyką jest to, że do zdjęć wkrada się odrobina niestandardowych ujęć :P





Następny postój i przerwę na zdjęcia robimy na 2 kilometrze naszej trasy. Widoki zaczynają się robić coraz ciekawsze, ale w dalszym ciągu czekamy na MEGA WOW obiecane u celu naszej podróży...


2,7 km to już przedostatni postój na naszej trasie i kolejne zdjęcia księżycowego krajobrazu, który jest tutaj standardem...


Victory! Po dwóch godzinach marszu docieramy do celu! Fiord zdaje się być całkiem spokojny, zdaje się w ogóle nie reagować na obecność obcych przyszbyszów, ale po jakimś czasie jednak się buntuje i próbuje nas przegonić swoim MEGA mocnym oddechem... My jednak jesteśmy twardzi i Fiord tak łatwo się nas nie pozbył :)




Dopiero po pełnej sesji zdjęciowej i krótkim popasie, kiedy wiatr staje się trudny do zniesienia decydujemy się na odwrót :)



Co prawda nie obyło się bez mniejszych lub większych trudów podróży, trudów wspinaczki...


...napotkanego po drodze śniegu...


...i wiatru, który znów chciał nam pourywać głowy...,


ale z cała odpowiedzialnością stwierdzam, że było warto... Choćby dla samych widoków...