![]() |
foto: Teresa Wisełka |
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
niedziela, 28 kwietnia 2013
Pierwszy wspólny trening Himalajonautów
Zanim na spokojnie pojawi się tutaj coś z Maroka, na pierwszy ogień idzie nasz sobotni, pierwszy wspólny, trening Himalajonautów :)
"Pękło" 90 kilometrów, a nasze rowerowe koła dotoczyły się z Krakowa przez Skawinę i Suchą Beskidzką do Zawoi. Obyło się bez ofiar i strat w sprzęcie, a humory dopisały wszystkim... choć w sumie był jeden wyjątek - kierowca busa z naturą strasznego złośnika :P
Poniżej kilka zdjęć autorstwa duetu Wisełek...
... i rozrysowana sobotnia trasa :)
piątek, 19 kwietnia 2013
Marrokańska rzeczywistość i zwyczaje
Kiedy byliśmy już gotowi do podboju Maroka ruszyliśmy w
kierunku centrum Marakeszu. Pierwsze wyzwanie to znalezienie środka transportu.
Postawiliśmy na taksówkę i tutaj pierwsze zderzenie z rzeczywistością –
tutejsze taksówki no i ich cena.
Kiedy tylko wyszliśmy z lotniska, obskoczyli nas taksówkarze
proponujący nam swoje usługi, jednak ceny które nam proponowali dalece
odbiegały od naszych oczekiwań… Skoro była nas szóstka, to podobno musieliśmy
jechać dwoma taksówkami bo podobno do jednej się nie zmieścimy. Cena za jedną
taksówkę – 600 Dirhamów, co razem dawało 1200 Dirhamów za 6 osób – nie do
zaakceptowania.
Po kilku chwilach okazało się, że jednak nie musimy jechać
dwoma taksówkami – zmieścimy się do jednej. Jednak 600 Dirhamów, nawet za 6
osób, dalej było ceną nie do zaakceptowania. Po 10 euro od osoby (w dużym
uproszczeniu 10 Dirhamów to 1 euro) to w dalszym ciągu zdecydowanie za dużo…
Kiedy po dłuższych negocjacjach ustaliliśmy ceną na 180 Dirhamów, która wtedy
wydawał nam się w miarę odpowiednia, nie pozostało nam nic innego jak tylko
upchnąć się do auta i ruszyć w kierunku hotelu Minaret, gdzie za radą znajomego
planowaliśmy przenocować za 7 euro od osoby…
Okazało się jednak, że pod wskazanym adresem za 7 euro nie
przenocujemy, a za minimum 15…
Dlatego też podziękowaliśmy panu w recepcji i ruszyliśmy na
poszukiwania innego lokum. Ledwo wyszliśmy z hotelu, a już znalazł się „przewodnik”,
który postanowił nam pomóc znaleźć coś do spania. Jak się później okazało pomoc
ta nie była darmowa… Jak się później okazało to i cena za taksówkę była mocno
wygórowana…
Krótki spacer z naszym „przewodnikiem” przez kręte uliczki marrakeszańskiej
Medyny, które wiły się niczym meandrujące korytarze jaskiń dotarliśmy do
hotelu, którego nazwy wymówić nie potrafię, ale okazało się, że są w stanie
przenocować nas za 6 euro. Standard mocno turystyczny – w pokoju łóżko,
umywalka i stolik z dwoma krzesłami. Łazienka na korytarzu, podobnie jak
prysznic, z tym że ten płatny dodatkowe jedno euro za możliwość skorzystania :)
Po zakwaterowaniu, wypełnieniu arabskimi szlaczkami naszych
kart pobytu i ich podpisaniu wyruszyliśmy w miasto znaleźć coś do jedzenia i
zrobić ogólne rozeznanie. No i znaleźć transport na jutro do Ilmil, gdzie
zaczynał się nasz górski szlak.
Okazało się, że do Maroka dotarliśmy dosłownie na kilka dni przed rozpoczęciem sezonu turystycznego, dzięki czemu mieliśmy okazję zobaczyć Marrakesz zanim jeszcze zalała go fala turystów z zachodnioeuropejskiego świata. Miało to jednak też kilka minusów – mieliśmy wrażenie, że cała arabska nachalność skumulowała się na naszej szóstce…
No i jeszcze jedno sprawa, z której wcześniej nie zdawaliśmy
sobie sprawy… Maroko jest krajem muzułmańskim w którym Allah zabrania
spożywania alkoholu, dlatego też znalezienie choćby piwa okazało się nie lada
wyzwanie. A kiedy nam się już udało, okazało się, że mała buteleczka piwa – 0,33
kosztuje 5 euro…
Maroko - dotrzeć do celu :)
W zasadzie przed tym wyjazdy stawialiśmy sobie tylko dwa
cele – zdobyć najwyższy szczyt Atlasu Wysokiego i dotrzeć na pustynię. Czas
realizacji – 7,5 dnia zakończony pełnym sukcesem, ale o (P)O_KOLEI :)
Z Dąbrowy wystartowaliśmy baaaardzo wcześnie rano i na
pierwotny cel obraliśmy Berlin. Dokładnie po 5 godzinach jazdy autostradami
(akurat na tym odcinku mam wrażenie, że w ogóle nie musimy mieć kompleksów
względem autostrad u naszych zachodnich sąsiadów) i wspieraniu się kawą na
napotkanych stacjach benzynowych, dotarliśmy do celu i zaczęliśmy
przepakowywanie naszych bagaży i pakowanie naszego bagażu wspólnego, który
robił nie lada furorę wśród naszych współtowarzyszy podróży :)
Nie obeszło się też bez mini komplikacji, bo okazało się że
rzeczywiście dotarliśmy do lotniska, do którego mieliśmy dotrzeć, ale nie z tej
strony. My wybraliśmy nowy terminal lotniska Schonefeld, który jak się okazało
nie jest jeszcze oddany do użytku… W sumie to by tłumaczyło tak dużą ilość
wolnych miejsc parkingowych :)
Po szybkim, ponownym zapakowaniu się do samochodu
objechaliśmy lotnisko i dotarliśmy na właściwy terminal. Porzuciliśmy auto na
zarezerwowanym parkingu, nadaliśmy bagaż, odprawiliśmy się i wsiedliśmy do
biało-pomarańczowego samolotu Easy Jet.
Po niespełna 4 godzinach lotu Maroko i Marakesz przywitał
nas… 37 stopniowym upałem z błękitnym niebem i bez ani jednej chmurki… Żar lał
się z nieba, a przed nami jeszcze pół dnia pełne wrażeń – zdobycie marakońskich
pieniędzy, kolejne przepakowanie się, dotarcie do centrum Marakeszu, znalezienie noclegu i transportu w góry.
czwartek, 18 kwietnia 2013
W poszukiwaniu Yeti w odwiedzinach u Berberów :D
W zasadzie najgorsza część wyjazdu, czyli pakowanie, już za nami :) Plecaki gotowe, sprzęt spakowany, teraz jeszcze tylko nastawić budzik na pogańską godzinę, dotrzeć do Berlina, wsiąść do samolotu i ruszyć na podbój najwyższych szczytów kraju Berberów...
środa, 10 kwietnia 2013
Project #13: ostre koło
Myślę, że nie ma sensu tworzyć specjalnych wstępów. Po prostu – od pomysłu do realizacji :)
Kiedy to piszę jest środowy wieczór. Pomysł narodził się w poniedziałek – dzień, kiedy pierwszy raz od dłuższego czasu chmury przestały się panoszyć na niebie, zrobiły sporo miejsca słońcu, które postanowiło skorzystać z okazji i zrobić nam wszystkim dobrze swoimi promieniami.
Wracając tego dnia z pracy widziałem całkiem sporo rowerzystów, którzy również postanowili skorzystać z okazji i przewietrzyć swoje dwa kółka. Jednak w całym tym gąszczu moją uwagę przykuło dwóch chłopaków jadących na ostrych kołach… I tutaj pojawił się pierwszy moment zastanowienia :) (dla niewtajemniczonych idea ostrego koła wytłumaczona jest na samym końcu tekstu:)
Drugi moment niewtajemniczenia był konsekwencją pierwszego i nastąpił, kiedy w domu zacząłem przeszukiwać allegro w poszukiwaniu tego typu sprzętu. Rozstrzał cen – przekosmiczny. Od 400 zł do kilku tysięcy… Ale kupić taki gotowy rower? To zbyt proste... Rozwiązanie mogło być tylko jedno…
Niewiele myśląc wszedłem na facebooka i napisałem, że jeśli ktoś ma jakiś stary, niepotrzebny rower szosowy, który wymaga sporej troski i przechodząc pewną metamorfozę może stać się ostrym kołem, to niech da znać, bo chętnie się nim zaopiekuję.
Długo czekać nie było trzeba. Nie wiem czy od momentu opublikowania postu do telefonu Pawła minęło pół godziny. Głos Pawła w słuchawce powiedział „mam taki rower”. 10 minut później siedziałem już w samochodzie :)
Rower okazał się starym, klasycznym Rometem Orkanem. Wpakowałem go do samochodu, przywiozłem do domu i oddałem się internetowym poszukiwaniom zarówno inspiracji jak i podstawowej wiedzy na temat tego, jak z tego cuda polskiej inżynierii rowerowej stworzyć to, co mi się dzisiaj zamarzyło.
Dziś jest dopiero bądź już środa. Właśnie skończyłem rozbierać rower na części pierwsze, kierownica już została przycięta tak jak wyglądać powinna, korby rozebrane i tylko czekają na czyszczenie i przygotowanie do malowania. Tak samo widelec i rama, którą trzeba będzie jeszcze zweryfikować pod kątem suportu. Koła zapewne przyjdą niebawem pocztą!
Planowany efekt, w bardzo dużym przybliżeniu (tylko kolorystycznie) będzie wyglądał tak, ale jak się to wszystko skończy – czas pokaże :)
Ostre koło za wikipedią – popularna nazwa bezpośredniego przeniesienia napędu stosowanego w pierwszych rowerach, a obecnie w rowerach torowych lub roweru z takim rodzajem napędu. Rower z ostrym kołem nie ma wolnobiegu, piasta tylnego koła jest połączona na sztywno z zębatką, a dalej poprzez łańcuch z korbami. Rower na ostrym kole ma tylko jedno przełożenie (jedno koło łańcuchowe na korbie, jedno koło łańcuchowe na tylnej piaście). W rezultacie, gdy obraca się tylne koło, ma to bezpośrednie przełożenie na obrót pedałów, nie jest możliwa jazda bez pedałowania np. z górki, tak jak na rowerach z wolnobiegiem, ale można jechać do tyłu albo stać bez podparcia nogą (tzw. stójka).
Kiedy to piszę jest środowy wieczór. Pomysł narodził się w poniedziałek – dzień, kiedy pierwszy raz od dłuższego czasu chmury przestały się panoszyć na niebie, zrobiły sporo miejsca słońcu, które postanowiło skorzystać z okazji i zrobić nam wszystkim dobrze swoimi promieniami.
Wracając tego dnia z pracy widziałem całkiem sporo rowerzystów, którzy również postanowili skorzystać z okazji i przewietrzyć swoje dwa kółka. Jednak w całym tym gąszczu moją uwagę przykuło dwóch chłopaków jadących na ostrych kołach… I tutaj pojawił się pierwszy moment zastanowienia :) (dla niewtajemniczonych idea ostrego koła wytłumaczona jest na samym końcu tekstu:)
Drugi moment niewtajemniczenia był konsekwencją pierwszego i nastąpił, kiedy w domu zacząłem przeszukiwać allegro w poszukiwaniu tego typu sprzętu. Rozstrzał cen – przekosmiczny. Od 400 zł do kilku tysięcy… Ale kupić taki gotowy rower? To zbyt proste... Rozwiązanie mogło być tylko jedno…
Niewiele myśląc wszedłem na facebooka i napisałem, że jeśli ktoś ma jakiś stary, niepotrzebny rower szosowy, który wymaga sporej troski i przechodząc pewną metamorfozę może stać się ostrym kołem, to niech da znać, bo chętnie się nim zaopiekuję.
Długo czekać nie było trzeba. Nie wiem czy od momentu opublikowania postu do telefonu Pawła minęło pół godziny. Głos Pawła w słuchawce powiedział „mam taki rower”. 10 minut później siedziałem już w samochodzie :)
Rower okazał się starym, klasycznym Rometem Orkanem. Wpakowałem go do samochodu, przywiozłem do domu i oddałem się internetowym poszukiwaniom zarówno inspiracji jak i podstawowej wiedzy na temat tego, jak z tego cuda polskiej inżynierii rowerowej stworzyć to, co mi się dzisiaj zamarzyło.
Dziś jest dopiero bądź już środa. Właśnie skończyłem rozbierać rower na części pierwsze, kierownica już została przycięta tak jak wyglądać powinna, korby rozebrane i tylko czekają na czyszczenie i przygotowanie do malowania. Tak samo widelec i rama, którą trzeba będzie jeszcze zweryfikować pod kątem suportu. Koła zapewne przyjdą niebawem pocztą!
Planowany efekt, w bardzo dużym przybliżeniu (tylko kolorystycznie) będzie wyglądał tak, ale jak się to wszystko skończy – czas pokaże :)
Ostre koło za wikipedią – popularna nazwa bezpośredniego przeniesienia napędu stosowanego w pierwszych rowerach, a obecnie w rowerach torowych lub roweru z takim rodzajem napędu. Rower z ostrym kołem nie ma wolnobiegu, piasta tylnego koła jest połączona na sztywno z zębatką, a dalej poprzez łańcuch z korbami. Rower na ostrym kole ma tylko jedno przełożenie (jedno koło łańcuchowe na korbie, jedno koło łańcuchowe na tylnej piaście). W rezultacie, gdy obraca się tylne koło, ma to bezpośrednie przełożenie na obrót pedałów, nie jest możliwa jazda bez pedałowania np. z górki, tak jak na rowerach z wolnobiegiem, ale można jechać do tyłu albo stać bez podparcia nogą (tzw. stójka).
niedziela, 7 kwietnia 2013
Nieco bardziej wiosennie
Ten weekend okazał się nieco bardziej litościwy od poprzedniego dzięki czemu można było trochę popedałować w normalnych warunkach nie martwiąc się, że którąś z kończyn zgubi się z zimna, nie czując ani nie wiedząc nawet kiedy :)
Tym razem znów okolice Skawiny - Tyniec i tor kajakowy w Krakowie z którego zdjęć niestety nie ma :P
Subskrybuj:
Posty (Atom)