niedziela, 30 maja 2010

Po Mapę dla Aktywnych

Cały ostatni weekend maja upłynął pod znakiem Dni Dąbrowy. Od piątku do niedzieli w Parku Hallera przygotowane było masę atrakcji dla małych i dużych. Poza tym, że na scenie występowały takie zespoły jak Coma, Jamal czy Perfekt, nie zabrakło także sportowych akcentów. Dla wielu obecnych największą atrakcją było spotkanie z siatkarkami Enion MKS Dąbrowa Górnicza, które kilka dni wcześniej wywalczyły brązowy medal w PlusLidze Kobiet.

Ja jednak postawiłem na coś innego. Przez wszystkie 3 dni w namiocie organizatorów, każdy kto przyjechał na Dni Dąbrowy na rowerze za całkowitą darmochę mógł odebrać dąbrowską Mapę dla Aktywnych. 

Jest to mapa Dąbrowy Górniczej, na którą naniesione zostały wszystkie trasy rowerowe w naszym mieście, wszystkie asfaltowe trasy dla rolkarzy czy szlaki piesze dla amatorów spacerów czy Nordic Waling. Wprawne oczy aktywnych znajdą tam także informacje o tym, gdzie można pograć w siatkówkę plażową na profesjonalnie przygotowanych boiskach czy… wystartować i wylądować paralotnią!

A dla wszystkich tych, którzy przegapili okazję dostania mapy w trakcie Dni Dąbrowy odsyłam do budynku urzędu przy ul. Granicznej 21, gdzie każdy kto przyjedzie tam na rowerze, rolkach, przybiegnie bądź przyjdzie z kijkami do Nordic Walking także BEZPŁATNIE dostanie taką mapę – w urzędzie mają ich prawie 20 tysięcy :)

Więcej o projekcie Dębowy Świat dla aktywnych można znaleźć TUTAJ


czwartek, 13 maja 2010

Kultowe Igry z KULTem w tle

Z Adamem widzieliśmy się w piątek. Rzucił hasło, że we czwartek w Gliwicach jest koncert Kultu i zapytał, kto ewentualnie miałby ochotę się wybrać. W odpowiedzi las rąk i mnóstwo deklaracji. 2 dni jednak zweryfikowały listę kandydatów do udziału.

Bez bicia sam przyznaję się, że o koncercie zapomniałem i gdyby nie poniedziałkowy czy wtorkowy SMS od Adama czwartkowy wieczór zapewne skończyłbym w domu. Z licznej grupy chętnych uczestników została czwórka - Adam (gospodarz), mój Siostr, kolega mojego Siostra i ja :)

O której jest koncert - nie wiedzieliśmy, bo w sumie to taka mało istotna informacja:P Do Gliwic razem przyjechaliśmy jakoś koło 19.30, zrzuciliśmy moje rzeczy u Adama i poszliśmy w miasto (co za cudowna knajpa - 3 żubry w butelce za 10 zł) 

Po kilku kolejkach pada komenda WYMARSZ, więc idziemy. Adam prowadzi w stronę lotniska, a tam tłumy idą w zupełnie przeciwną stronę... Jest jakoś przed 23. Próbujemy się dowiedzieć od tych, którzy idą na przeciw nam czy już po koncercie KULTu, ale nie udaje nam się znaleźć nikogo, kto byłby nam w stanie odpowiedzieć na nurtujące nas pytanie. Ryzykujemy i idziemy dalej. 



Kiedy docieramy na miejsce, ku naszemu zadowoleniu, impreza trwa w najlepsze a na scenie prowadzący imprezę (OMG, ale ta dziołszka miała piskliwy głos... :P ) dopiero zapraszają KULT na scenę. Idealnie! A za chwilę zaskoczenie - tutaj jest więcej błota niż ostatnio w Rudawach i chyba całych Karkonoszach i Izerach razem wziętych! Stajesz i czujesz jak błotko Cię wciąga na 3-4 centymetry, a odklejenie nogi stanowi nie lada wyzwanie :) Grali jakoś chyba z 2,5 godziny i zagrali prawie wszystko, co zagrać powinni :)


Potem jeszcze jakieś żuberek, jakaś grillowa przegryzka, potem jeszcze spacer z żuberkami pod wydział Adama, podziwianie brutalistycznego gmachu i rozmowy o życiu, polityce i wszystkim tym, o czym rozmawiają faceci przy piwie :) A potem przyszła najmniej atrakcyjna część wycieczki - dzwonek budzika o godzinie 7.30...

Przypadkowe spotkanie

Jakoś w ostatnich dniach lutego zapadła decyzja - meta II etapu Tour de Pologne w Dąbrowie Górniczej! Pierwsza myśl - nie wierzę! Polska pętla, prawdziwe kolarskie święto w moim mieście? Niemożliwe! A jednak :)

Kiedy informacja stała się informacją oficjalną trzeba coś o tym napisać i do dziennikarzy i w ogóle. No ale jak pisać o Tour de Pologne bez rozmowy z Czesławem Langiem - sprawcą całego tego zamieszania. 

Udaje mi się zdobyć telefon, rozmawiamy i pierwsza rzecz, która mnie uderzyła (oczywiście w pozytywnym sensie) rozmawia nam się tak swobodnie, jak gdybyśmy znali się od lat i przejechali razem tysiące kilometrów. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie było to mega pozytywne przeżycie.

Minęło trochę czasu, a konkretnie od początku marca do dzisiaj, wracam ze spotkania z nauczycielami, wchodzę do windy na poziomie -1 i ruszam na "trójkę". Tradycyjnie winda nie zdążyła się dobrze rozpędzić jak już ją ktoś zatrzymał na parterze... Poddenerwowany usuwam się w głąb winy, kiedy w otwierających się drzwiach pojawiła się znajoma postać - Czesław Lang. taki prawdziwy, żywy :) Szybkie przedstawienie się, krótka rozmowa, zaproszenie do startu w maratonach Skandia Lang Team i znów te same spostrzeżenia i wnioski - między ludźmi którzy jeżdżą żadne bariery nie istnieją :)



Potem jeszcze tylko "gwóźdź dzisiejszego programu" - oficjalne podpisanie umowy na organizację II etapu TdP w Dąbrowie Górniczej i konferencja prasowa. Ehhh... Już nie mogę się doczekać 2 sierpnia :)

środa, 5 maja 2010

Naście kilometrów na rolkach

Będąc w pracy dowiedziałem się, że nad Pogorią III, która jest obecnie rozbudowywana i przebudowywana (o całym projekcie można przeczytać tutaj), pojawił się już asfalt i kostka brukowa wzdłuż dwóch brzegów. Niewiele myśląc - telefon do Polly i po pracy jazda na rolki.

Pogoda co prawda nie za bardzo zachęcała, ale żądza przetestowania nowej drogi była silniejsza od wszystkiego. Rolki wrzucone do samochodu, szybki desant w okolice Pogorii, rolki na nogi i jazdaaaaaaaaa... A ta była cudowna - kostka równiutka i dobrze spasowana, bez żadnych odstępów między poszczególnymi elementami, asfalt gładki jak stół - prawdziwa frajda z jazdy. 

Jechało się tak przyjemnie, że kiedy dojechaliśmy do miejsca, gdzie skończył się asfalt, zawróciliśmy i dotarliśmy do miejsca, skąd wystartowaliśmy uświadomiliśmy sobie, że nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia... Szybka decyzja - WRACAMY! Tak więc jeszcze raz pokonaliśmy wspomniany wyżej odcinek, tym razem z sesją zdjęciową, a potem zaczęliśmy się zastanawiać czy przypadkiem nie da się asfaltem dojechać z Pogorii III nad Pogorię IV...

Jak najlepiej się o tym przekonać i rozwiać wątpliwości? Trzeba spróbować! Poza zamkniętym przejazdem kolejowym, nic nie stanęło na przeszkodzie, żeby nie zdejmując z nóg rolek odwiedzić największe z dąbrowskich jezior. Tam tradycyjna już pętla od parkingu do miejsca, gdzie kończy się asfalt i z powrotem.



Już na parkingu przy samochodzie ilość wydzielonych endorfin nie pozwalała nam się uspokoić. Było genialnie i wniosek z wypadu jest taki, że już nie mogę się doczekać, kiedy asfaltowa pętla dookoła całej Pogorii III będzie już gotowa. Stwierdziliśmy nawet, że kiedy cały projekt dobiegnie końca mieszkając w Dąbrowie urlop będzie brało się zimą i wtedy latało do "ciepłych krajów", bo wszystko, co niezbędne do aktywnego wypoczynku będzie na miejscu.


A po rolkach, na odprężenie padło na kino - Woody Allen jest mistrzem świata!

PS. licząc bez mapy udało nam się tego dnia zrobić ok 13 - 15 km :)

poniedziałek, 3 maja 2010

Rudawy Janowickie

Ostatni dzień wyjazdu, więc trzeba go wykorzystać do granic możliwości! Co prawda pogoda za oknem może odstraszać, ale my się nie damy. Jak kilka poprzednich wypadów pokazało – z cukru nie jesteśmy, rowery raczej też nie, więc deszcze jest nam nie straszny! 

Pakujemy się, zamykamy pokój i jedziemy szukać bankomatu, żeby mieć czym zapłacić za kwatery i już chwilę później zapakowani pędzimy autem do Kudłatego, tam zostawiamy samochód i zaczynamy tym razem rowerową eksplorację Sokołów.

Po drodze deszcz przestał padać, ale duchota i wilgotność powietrza porównywalna jest chyba tylko z lasami tropikalnymi. Ale ma to też swoje plusy – nawet nie wiadomo kiedy las wybucha świeżą, wiosenną zielenią! Oprócz niej oczywiście towarzyszą nam jeszcze nieodzowne tutaj błoto, korzenie i kamienie. 




Zastanawiająca w trakcie tego wypadu jest jedna rzecz. Przeważnie jazda na rowerze po górach ma to do siebie, że po podjeździe, zdobyciu jakiegoś szczytu albo nawet kilku szczytów przychodzi zjazd. Dzisiaj ta zasada została nieco zachwiana. Być może mieliśmy okazję trafić na ten właśnie wyjątek potwierdzający regułę… 


Jedziemy już ponad godzinę i prawie cały czas mamy pod górkę, a jeśli nie pod górkę to i tak jest płasko zamiast „w dół”! No ale widać na „dowidzenia” góry, choć niskie, postanowiły dać nam trochę popalić. My jednak niewzruszeni cały czas pniemy się wyżej i wyżej żółtym szlakiem, który obraliśmy dziś za naszego przewodnika.


Kiedy dotarliśmy na chyba najwyższy z zaplanowanych dzisiaj szczytów i skontrolowaniu czasu podejmujemy jednak decyzję, że musimy się rozwieść z żółtym szlakiem i jakoś na własną rękę będziemy kombinować jak wrócić do samochodu, żeby zdążyć jeszcze dojechać do Dąbrowy o jakiejś rozsądnej porze…


I tutaj zaczyna się to, co Tygryski lubią najbardziej lub inaczej – to czego szukaliśmy dziś przez cały dzień czyli zjazdy. Co prawda droga, którą wybraliśmy wcale nie zapowiadała się tak ciekawie jak to się później okazało. Wąska, płaska ścieżka z czasem przerodziła się w szeroką szutrówkę o całkiem niezłym nachyleniu i sporej liczbie łuków, zakrętów… no i oczywiście świeżego, podeszczowego błotka :)



Kiedy dojechaliśmy do samochodu okazało się, że z miejsca, gdzie postanowiliśmy wrócić dotarliśmy tutaj w niecałe… 15 minut… Cóż, nie pozostaje nic innego jak tylko spakować się, przebrać w suche ciuchy i pożegnać z Sokołami do następnego razu i wpisać je na listę „miejsc, w które koniecznie trzeba kiedyś wrócić”!


A tak wyglądały rowery po dzisiejszym dniu. Zawrze urzekał mnie widok ubłoconych rowerów - dowód na to, że ktoś, kto na nich jechał musiał mieć MEGA frajdę! :)


sobota, 1 maja 2010

Weselna Majówka

Tegoroczna majówka była wyjątkowa. Wszystko to za sprawą zupełnie innego charakteru niż dotychczasowe majówki, których od kilku lat nieodzownym elementem była obecność na pochodzie pierwszomajowym.

W tym roku było jednak inaczej. Mniej więcej jakoś w połowie marca Polly zaproponowała wyjazd na weselicho w okolice Jeleniej Góry. Jak się później okazało okolica była mi dobrze znana, bo z miejsca w którym mieszkaliśmy bliżej niż do Jeleniej Góry było do Karpacza:D

Planujący wyjazd siłą rzeczy nie dało się go zaplanować bez rowerów. Zwłaszcza, że będąc w tamtych okolicach nie można było darować sobie opisanego już tutaj Singltreka pod Smrkiem. Podobnie było z Sokołami i jeszcze kilkoma rzeczami, które będąc tutaj koniecznie trzeba było odwiedzić. 

I w taki oto sposób z weselnej majówki, majówka zrobiła się rowerowo – weselna :) A sama Panna Młoda tak skomentowała nasze plany wyjazdowe (cytat z korespondencji z Polly): „Przedstawilam Mydloskiej (sprawca zajsc majowych, vel. Panienka mloda) plan naszego dlugiego weekendu - rowery, ew wspin a wesele to taka wisienka na torcie, takie uwienczenie wyjazdu :) Powiedziala - pojebalo Was?! :) Wiec chyba tak, chyba nie jestesmy normalni :)”



Udało nam się też zobaczyć start maratonu w Karpaczu. Niestety tylko jako widzowie, ponieważ maraton startował 1 maja o 11.00, a my zaczynaliśmy wesele o 15.00. Ale tak stojąc i się przyglądając (ja podziwiałem sprzęt, a Polly męskie pośladki zasiadające na podziwianym przeze mnie sprzęcie) postanowiliśmy, że prędzej czy później startu w maratonie będzie trzeba spróbować, choć zapewne zaraz po starcie skwitujemy ten pomysł tekstem, jaki rzucił jedne z uczestników „karpaczowego maratonu” do swoich współtowarzyszy jakieś 200 metrów po starcie: „nie wiem jak Wy, ale ja już się zmęczyłem…” :D


No i pisząc o weselu nie można nie wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, a konkretnie o zdjęciu, które zaplanowaliśmy zrobić już w momencie uzgodnienia tego, że na wesele zabieramy ze sobą rowery – efekt poniżej :)