niedziela, 4 kwietnia 2010

Lany Poniedziałek na Skrzycznym

Historia poniedziałkowego wypadu zaczyna się już w sobotę. Dzień przed świętami, w domu wszystko już gotowe, nikt krzywo nie patrzy, że jeszcze czegoś się nie zrobiło, więc zdecydowanie idziemy na rower. Miał być Remik i Polly, która jednak się nie wyrobiła, więc wspólne wojaże przekładamy na Lany Poniedziałek.


Po prześlicznej niedzieli, Lany Poniedziałek rzeczywiście okazał się lany. Co prawda chwilę po moim przebudzeniu za oknem przebłyskiwało gdzieś Słońce, ale chwilę później całe niebo zaszło chmurami i zaczęło lać... Wielka konsternacja - ej, Panie Deszczu, mieliśmy inne plany!


No ale jeśli deszcze nie chce sobie pójść, więc trzeba jechać gdzieś, gdzie go albo nie będzie, albo nie będzie tak bardzo dokuczliwy. W głowie pojawia się szatański plan, niezbędne informacje sprawdzam w necie i wysyłam SMSa do Polly "Boimy się deszczu czy deszcz boi się nas?". Za chwilę odpowiedź, której sens był taki, że jednak deszcz boi się nas :) 


Jakąś godzinę temu byłem u Polly z rowerami i wyruszyliśmy w drogę. Polly cały czas nie wiedziała dokąd jedziemy. Wiedziała tylko, że miała ze sobą wziąć kask, ciuchy do ubłocenia i jakieś suche na przebranie. Dopiero kiedy wyjechaliśmy na trasę i minęliśmy tablicę informującą o tym, że do Bielska zostało nam ok. 50 km Polly zapytała 
- Elvis, my chyba nie jedziemy w góry, prawda?

- Nie Polly, w góry nie, tylko na Skrzyczne :)


I tutaj pojawiły się wielki oczy, uśmiech na twarzy i stwierdzenie - ale przecież ja nigdy nie jeździłam na rowerze po górach! Tak więc kiedyś musiał być ten pierwszy raz.


Podróż minęła całkiem szybko. Kiedy dojechaliśmy na miejsce nawet deszcz, który towarzyszył nam całą drogę przestał padać i ustąpił miejsca kapuśniaczkowi. Wysiedliśmy auta, zdjęliśmy rowery z bagażnika, i ku zdziwieniu ludzi właśnie zjeżdżających ze Skrzycznego udaliśmy się w stronę kasy biletowej. Pani w okienku zmierzyła nas wzrokiem od stóp do głów i zapytała tylko czy jedziemy na samą górę. My bez wahania odparliśmy, że tak i po kilku chwilach siadaliśmy już w krzesełkach.


Po kilkuset metrach wjeżdżania do góry pojawiła się mgła, która z każdą chwilą gęstniała coraz bardziej. Potem zauważyliśmy jeszcze odrobinkę zalegającego gdzieś śniegu i pojechaliśmy jeszcze głębiej w mleczną mgłę. Nagle, pośród wszechobecnej bieli, na horyzoncie, naszym oczom zaczęła majaczyć stacja kolejki. I tutaj pierwsze zdziwienie i chwila zwątpienia... Tutaj leżą jeszcze tony śniegu!!!



Zeskoczyliśmy z krzesełek, jakiś autochton zadał Polly pytanie "Czy jest Pani pewna, że mu Pani ufa?", a my ruszyliśmy dalej. Z oddali docierał jeszcze do nas głos autochtona "Uważajcie tylko na powalone drzewa!".


Po krótkiej chwili znów czekaliśmy na krzesełka, które miały nas zawieść już na sam szczyt. Ruszyliśmy i nagle kolejne zaskoczenie dnia dzisiejszego. To, że jest mokro już wiedzieliśmy, to że leży śnieg też już zdążyło do nas dotrzeć, o mgle już nawet nie wspominam, ale to, że z nieba zaczął padać śnieg było już drobną przesadą...

Kiedy dotarliśmy na szczyt znów chwila zawahania, ale przecież będąc już tutaj nie możemy zawrócić. Szybkie pamiątkowe zdjęcie, robimy też zdjęcie mapy, która nie wiadomo kiedy może się przydać no i ruszamy w drogę. Nasz cel to zjazd w stronę Salmopolu, a potem asfaltem znów do Szczyrku.

Tą okolicę i ten szlak znam niemal na pamięć. Bywałem tutaj wiele razy zarówno z rowerem jak i na piechotkę, ale to co zobaczyłem dzisiaj, albo raczej czego nie widziałem zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Momentami wydawało mi się, że razem z Polly jesteśmy jedynymi kolorowymi postaciami jakiejś kreskówki, w której rysownik narysował tylko nas, a resztę tła zostawił sobie na później. Jedyny co przychodziło mi wtedy na myśl, aby opisać miejsce, gdzie się znajdowaliśmy i widoczność to cytat z Madagaskarskich pingwinów "eeee... biało!"



A sama jazda? Zdecydowanie wolniej niż zwykle w tym miejscu, zdecydowanie bardziej technicznie niż zwykle, ale też zdecydowanie ciekawiej. Śnieg leciał z prawej strony, z lewej strony, od przodu i od tyłu. Był po prostu wszędzie! No i do tego jeszcze jazdę utrudniała zrywka drzew prowadzona w tych okolicach. 

Kiedy udaje nam się dotrzeć do Malinowskiej Skały robimy małą przerwę na czekoladę i banana, a potem zaczynamy najlepszą część wycieczki, czyli zjazd! Im byliśmy niżej tym mgła robiła się coraz rzadsza, poprawiała się widoczność, ale tak samo jak mgła coraz rzadsze robiło się też podłoże... Niektóre odcinki pokonywaliśmy rwącymi potokami błotnistej brei, które płynęły w koleinach wyjeżdżonych przez quady i terenówki. 



ku białej otchłani

Kiedy docieramy do Salmopolu jesteśmy cali ubłocenie i cali mokrzy. Niestety wszystko jest pozamykane i nadzieja jakikolwiek ciepły napój legła w gruzach. Nie pozostaje nic innego jak tylko zjechać asfaltem do Samochodu, przebrać się i dopiero gdzieś na dole poszukać miejsca, gdzie można coś zjeść i czegoś się napić.


Wjeżdżając do samego Szczyrku czułem się jak gdybym zdobywał to miasto niczym mityczny bohater. Cały mokry, cały w błocie, ale pełen satysfakcji i zadowolenia z tego, że nam się udało w tych warunkach, które zastaliśmy na miejscu :) w końcu kto mógł się spodziewać, że na początku kwietnia na Skrzycznym będzie leżał jeszcze śnieg... :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz