wtorek, 6 grudnia 2016

Komu w drogę, temu rower!

Mauritius przywitał nas zupełnie inaczej niż się tego spodziewaliśmy. Pakując się jeszcze w Polsce i już lecąc tutaj, oczami wyobraźni widzieliśmy te niezliczone palmy i turkusową toń oceanu. I w sumie do samego końca żyliśmy naszymi złudnymi wyobrażeniami, aż wyrwał nas z nich głos kapitana samolotu, który powiedział że zaczynamy schodzić do lądowania i że pod chmurami czeka na nas 25 stopni Celsjusza i przelotne opady deszczu…

WTF?! Jakie przelotne? Jakiego deszczu? A co z tymi wszystkimi ludźmi w samolocie, którzy zapłacili miliony PLNów za swoje wymarzone wakacje w „raju na ziemi”? Biura nie zapewniły pogody z katalogów? Ano nie zapewniły…

My stwierdziliśmy, że jakoś to będzie. W sumie jazda na rowerze w deszczu to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej, ale jeśli rzeczywiście mają być przelotne i rzeczywiście jest to 25 stopni to może nie będzie tak źle. Na szczęście nie było.

Samo złożenie rowerów na lotnisku nie zajęło nam jakoś bardzo dużo czasu, ale na tyle długo że zdążyliśmy stać się lokalną atrakcją zewsząd obfotografowaną przez lotniskowych taksówkarzy, zdążyliśmy przeczekać z siedem przelotnych deszczy i odpowiedzieć na pytania w ilości zbliżonej do rundy finałowej „1 z 10”.

Wszystko spakowane? Tak, zwinąłem piankę. Niczego nie zostawiliśmy? OK, to możemy ruszać! I ruszyliśmy. Szybko jednak przystanęliśmy, bo coś nam się nie zgadzało… Albo my, albo oni wszyscy jechali „pod prąd” :)


Kiedy już odgadliśmy po której stronie jezdni powinniśmy się poruszać, wszystko zaczęło się układać i droga zaczęła posuwać się do przodu, choć do myślenia nieustannie dawało nam to, że mimo iż trzymaliśmy się wybrzeża usłana ona była zaskakującą ilością podjazdów.


Sama przyczepa, która tym razem oprócz Leona zawierała jeszcze całą jego dwutygodniową wyprawkę, też w jeździe nie pomagała, ale pierwsze „trzy dychy” pękły dość szybko dobrze rokując na kolejne dni i nasz plan objechania całej wyspy dookoła…

4 komentarze:

  1. Mimo deszczu wspaniałe takie wakacje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na szczęście padało tylko w pierwszy dzień na powitanie. Potem przyszła "lampa" i grzeje do dzisiaj utrwalając rowerową opaleniznę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super wypad, oby tak dalej! :)

    OdpowiedzUsuń