Doskonałą opcją „na rozruch” okazał się park La Vanille, do którego z miejsca gdzie się zatrzymaliśmy mieliśmy kilka kilometrów. Jest to jedna z największych atrakcji na Mauritiusie opisywana niemal w każdym przewodniku, która jest też obowiązkowym punktem na liście wycieczek oferowanych turystom przez tutejsze hotele.
Co czyni to miejsce tak popularnym? Przede wszystkim żółwie, które można spotkać tu w środowisku niemal naturalnym. Dodatkowo, żółwiom towarzyszą jeszcze krokodyle nilowe, aligatory i małpy. O ile te ostatnie gatunki, na kimś kto choć raz widział w zoo krokodyla czy małpę, nie robią wielkiego wrażenia, to żółwie są naprawdę WOW.
Dlaczego? Leon, gdyby umiał, zapewne powiedziałby:
Bo jest ich duuuuuużo.
Bo są wieeeeelkie.
Bo można biegać pomiędzy
Bo można je zaczepiać.
Bo nie co dzień widzi się stwora, który swoim wiekiem mógłby obdzielić cały żłobek, a na swoim grzbiecie dźwiga „domek” o wadze zbliżonej do małego czołgu :)
Mamoooo, a gdzie on ma głowę? |
Oczywiście nie ma nic za darmo i będąc turystą za samo wejście do tego przybytku natury trzeba zapłacić równowartość całkiem niezłego obiadu w lokalnej restauracji albo i trzech w „budzie na ulicy”, ale mimo wszystko warto.
PS. Gdyby ktoś jednak gustował w obiadach restauracyjnych, w samym parku można też spróbować specjałów z krokodylego mięsa, z których słynie „parkowa” restauracja. My tradycyjnie jednak postawiliśmy na „uliczną budę”, więc o walorach smakowych nie powiemy nic :)
dobrze, że nie serwują zupy z żółwia :(
OdpowiedzUsuńtrzymajcie się tam cieplutko :*
pozdrawiamy!
Sarcia, brzmi jakbyś się na to natknęła :/
OdpowiedzUsuńRowery, żółwie... A kaniony? Jesteście w ciekawym miejscu. Taki Tamarin Falls wygląda zupełnie jak na Reunionie! Dla Leona to chyba jeszcze za głęboka woda, ale dla Was już nie ;)
OdpowiedzUsuń