niedziela, 30 marca 2014

Negocjacje i droga

- To zdecydowanie za dużo. Na pewno da się to ogarnąć za mniej. Proponujemy 30 od osoby.
- Niestety to zupełnie niemożliwe. Tam jest daleko i potrzebne jest terenowe auto. Innym tam nie dojedziecie. Nie znam nikogo, kto pojedzie tam za 30 od osoby.
- A może jednak? Na pewno w całym Katmandu znajdzie się ktoś, kto zdecyduje się na naszą ceną.
- Zawsze możecie jechać publicznym autobusem, ale on odjechał już z samego rana. Ewentualnie mogę zadzwonić w jeszcze jedno miejsce.

(kilka chwil później po nieco przydługawej rozmowie telefonicznej w zupełnie nieprzyswajalnym dla nas języku)

- Macie też opcje dojazdu publiczną terenówką (cokolwiek to jest) lub ewentualnie ten mój znajomy może was zawieźć za 170 za Was wszystkich. Co Wy na to?
- Musimy to jeszcze przemyśleć i damy Ci znać co i jak…

Oczywiście i tak już wiedzieliśmy, że pojedziemy tym jeepem za te 170 dolców, ale nie mogliśmy od razu przyklasnąć na jego propozycje. On zapewne też o tym wiedział, ale w porównaniu do ceny wyjściowej i tak 30 zostało nam w kieszeniach… Jak się później okaże te zaoszczędzone pieniądze pozwolą nam przenocować kilka nocy w górach zupełnie „za darmo”.



Był jeszcze jedne powód dla którego już od samego początku, nawet przy 40 dolarach od głowy, wiedzieliśmy że i tak pojedziemy tą terenówką – mieliśmy do przejechania ok. 140 km po górach. Alternatywą co prawda był autobus, ale trasa ta zajmuje mu przynajmniej 10-12 godzin… Terenówką, z przerwą na obiad, trwało to niecałe 7 godzin…

Zanim jednak ruszyliśmy mieliśmy jeszcze do załatwienia dwie ważne misje – wymienić pieniądze, bo w górach dolary średnio chcą przyjmować (a jeśli już się uda to po MEGA złodziejskim kursie) i załatwić TIMS-y czyli karty trekingowe bez których wejście na szlak wiąże się z problemami, a w najlepszym przypadku słoną zapłatą dla żołnierzy lub policjantów stojących na straży parku.

Z pierwszym uwinęliśmy się bardzo szybko, bo nie wychodząc z hotelu. Nasi gospodarze byli na tyle ogarnięci, że załatwili to za nas, a kurs i tak był lepszy niż te które udało nam się znaleźć pierwszego wieczora w Katmandu. Oczywiście jak w przypadku Indii załatwiliśmy to bez żadnych oświadczeń, paszportów czy sterty papierów – ot, z ręki do ręki i z zadowoleniem dla obu stron :)


Więcej problemów było z TIMS-ami i zezwoleniami na wejścia do parku narodowego, bo po pierwsze nasz kierowca zapomniał, że miał nas zawieźć do biura gdzie się to wszystko załatwia, a potem okazało się, że karty załatwimy od ręki, ale pozwolenie na wejście będziemy musieli załatwić sobie na granicy parku w Dhunche. Miało to kosztować 1000 rupi, na miejscu okazało że załapaliśmy się na promocję – 3 x 1000 od osoby :)











Ukojeniem naszych trosk było jednak to, kiedy w końcu dotarliśmy do Syabrubesi i znaleźliśmy nocleg za 2 dolary dla całej naszej piątki, a potem wznieśliśmy triumfalny toast piwem o jakże zobowiązującej nazwie – Everest Special Edition :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz