sobota, 30 kwietnia 2011

IV Zagłębiowska Masa Krytyczna

Zagłębiowska Masa Krytyczna organizowana jest już od 4 lat, ale jakoś nigdy nie było mi drodze, żeby w niej wystartować. Zawsze jakoś tak się układało, że wszystkie przeciwności losu sprzymierzały się i nie pozwalały mi przejechać w tłumie ulicami zagłębiowskich miast.


W tym roku jednak Bogowie nam sprzyjają i pomimo wcześniejszych planów, które specjalnie dla Masy zmieniliśmy, pomimo złapanej kilka godzin wcześniej gumy w przednim kole, pomimo mini wojny stoczonej w serwisie rowerowym i utwierdzeniu się w przekonaniu, że od tego konkretnego serwisu trzeba trzymać się z daleka i pomimo niesprzyjającej pogody, udało nam się dotrzeć na starty masy!


No i od razu było to wejście „z przytupem”, a wszystko dzięki pomysłowi Polly, zainspirowanym maskotkom skunksów, które jechały w Masie Krytycznej w San Francisco. My co prawda przebrań skunksów nie mieliśmy (może to i lepiej:), ale skoro pochodzimy z Dąbrowy, a tegoroczna meta kończyła się w Dąbrowie to jak mogło obyć się bez udziału Bobrów Dąbrowiaków?


Na starcie szybko wskoczyliśmy w nasze „futerka”, założyliśmy odblaskowe kamizelki, potem chwila dla mediów, kilka zdjęć niczym z „Krupówkowym Białym Misiem” i mogliśmy ruszać. Na szczęście trasa liczyła tylko 13 km, dzięki czemu jazda w strojach bobrów była możliwa. Z naszej perspektywy dobrze też, że pogoda nas nie rozpieszczała bo dzięki kostiumom moglibyśmy się ugotować.

Niestety pogoda na mecie okazała się daleka od satysfakcjonująca. Woda z nieba lała się strumieniami, każdy chował się gdzie mógł, ale obecność tłumu przed Pałacem Kultury Zagłębia pokazała, że jeśli jest szczytna idea, są ludzie którzy mają podobne przekonania i wartości do naszych to nic nie jest w stanie stanąć na drodze do dobrej zabawy.


Mam nadzieję, że w przyszłym roku pogoda będzie zdecydowanie lepsza, że Dąbrowa znów będzie gospodarzem mety V Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i że będzie nas jeszcze więcej niż w tym roku!

foto: Jędrzej Bogus

A o Masę pokazali i opisali również:

Triathlon – kondycja do potęgi trzeciej

Dąbrowską tradycją stały się już zawody integracyjne organizowane w naszym mieście przez klub sportowy TKKF Triathlon, który od 1998 roku w Dąbrowie Górniczej promuje tą dyscyplinę sportu.

Triathlon, inaczej nazywany też z greckiego trójbojem, to wszechstronna dyscyplina sortowa będąca kombinacją pływania, kolarstwa i biegania. Zawodnik kolejno płynie, jedzie na rowerze i biegnie, a czas końcowy obejmuje również zmianę stroju sportowego.

Pierwszy triathlon zorganizowano 25 września 1974 roku w San Diego w Stanach Zjednoczonych na dystansie 457 metrów pływania, ponad 8 km na rowerze i nieco ponad 9,5 km biegu. W 2000 roku triathlon stał się dyscypliną olimpijską i na Igrzyskach w Sydney zawodnicy startowali na dystansach 1,5 km pływania, 40 km jazdy na rowerze i 10 km biegu.


W naszych zawodach, jak na triathlon przystało też były 3 dyscypliny, na szczęście jednak była to sztafeta i jak co roku startowały w niej drużyny 3 osobowe czyli jedna osoba płynie, jedna jedzie na rowerze i jedna biegnie. Mnie, podobnie jak przed dwoma laty, w udziale przypadł rower i nieskromnie napiszę, że w tym roku poszło mi o wiele lepiej.


2 lata temu start w sztafecie to było moje pierwsze wyjście na rower w sezonie, sam rower podobnie jak ja do sezonu też nie był przygotowywany a zadyszki dostałem już na prawie samym początku ponad 6 kilometrowej pętli :)

Ale na szczęście imprezie tej przyświecał jeden cel – dobra zabawa i na mecie nie było przegranych. Każdy dostał symboliczny upominek i dyplom, na którym prócz nazwiska dumnie jest napisane „Certyfikat uczestnictwa w triathlonie 2011” :D

foto: Dariusz Nowak

czwartek, 28 kwietnia 2011

Szczęśliwe numerki

Jakiś czas temu, rozmawiając ze znajomym, który od lat organizuje Zagłębiowskie Masy Krytyczne, obiecałem mu, że gdyby potrzebował jakiejś pomocy, to my się bardzo chętnie piszemy.

„Słowo się rzekło, kobyłka o płotu” jak mówi przysłowie i w tygodniu przed planowaną masą zebranie w jednym pokoju zaczęliśmy „dziergać”. Zadanie było banalnie proste. Mieliśmy 1200 odblaskowych kamizelek, mieliśmy 1200 numerków, które najpierw trzeba było pociąć, a potem przypiąć po jednym do metki każdej z kamizelek.


Na pierwszy rzut oka założenie to wydawało się być benedyktyńską robotą przy której będzie trzeba wykazać się anielską cierpliwością, ale na szczęście okazało się, że nie było tak źle i nasza pięcioosobowa silna grupa pod wezwaniem poradziła sobie z zadaniem w mgnieniu oka :)


Teraz nie pozostaje nic innego, że w sobotniej masie wylosowany zostanie któryś z naszych numerków. Wszyscy trzymajcie kciuki za „270” lub „295”. Może do naszej kolekcji wygranych rowerów uda dołączyć się kolejne :D

sobota, 23 kwietnia 2011

Don Padre

Święta, święta i po chrzcinach :) A ja zostałem ojcem chrzestnym :)

Nocne rowerowanie

Jakoś tak wyszło, że wielka sobota minęła nam w zastraszającym tempie. Najpierw poranne zakupy, potem wyprawa do Kościoła na Górce ze święconką, a potem kierunek Jaworznik i chill na świeżym powietrzu :)

Do pełni szczęścia brakowało nam tylko wypadu na rolki lub rower. Ostatecznie padło na to drugie i późnym popołudniem, wyposażenie w kaski i lampki ruszyliśmy na rekreacyjną przejażdżkę nad Pogorię III.

Czy ktoś kto czyta tego bloga wierzy w rekreacyjne wycieczki? No właśnie… Kiedy byliśmy nad Pogorią III stwierdziliśmy, że może warto odwiedzić Park Zielona? W Zielonej poszliśmy krok dalej – Pogoria IV…


Muszę przyznać się, że dzisiejszy wypad był dla mnie zupełną nowością. Nigdy wcześniej nie jeździłem na rowerze w nocy po Dąbrowie, ale muszę przyznać, że jest w tym coś fascynującego. Cisza, spokój, zero ludzi dookoła i tylko cienki strumień światła dobiegający z czołówki przymocowanej do kasku – fajna sprawa. No i jeszcze dziksza natura niż za dnia – ścieżki w lesie wyglądają zupełnie inaczej, żaby nad jeziorami drą się w niebogłosy prosząc się chyba o interwencję bociana, a biegające po ścieżkach rowerowych sarny i zające w nocy też nie są niczym nadzwyczajnym :)

I tak kręcąc sobie jakieś półtorej godzinki zrobiło nam się ok. 30 km. Ale co tam! Jutro zaczynają się święta, a jak wiemy w święta dużo się je, więc trzeba było spalić nieco kalorii i przygotować nieco więcej miejsca na świąteczne smakołyki :D

wtorek, 19 kwietnia 2011

Na świeżym powietrzu

Jakoż zaraz po zakupie Cini Mini wybraliśmy się do Ikei na obiad i małe zakupy. Co prawda obiad poszedł zgodnie z planem, natomiast zakupy wcale nie okazały się takie małe i pierwszy raz mieliśmy okazję przetestować pojemność bagażnika naszego „maleństwa”.

Jednym z „testerów” był stoli i dwa krzesełka, które zaraz po zakupie wylądowały na balkonie w mieszkaniu Polly, co by służyły do picia porannej kawy, czytania książek czy po prostu jedzenia na świeżym powietrzu.


I pomimo tego, że na balkon trafiły już pod koniec marca to dopiero teraz nadarzyła się okazja, żeby przetestować jak się do tego nadają, a nadają się wyśmienicie :) Stolik idealnie nadaje się na 2 duże talerze, krzesełka są stabilne i się nie chybotają, a samo jedzenie na świeżym powietrzu dodaje przynajmniej +10 pkt. smaku jedzonych potraw :D

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Rolkowy chill :)

Dzień po maratonie we Wrocławiu obudził się w nas jakiś deficyt ruchu i bynajmniej nie chodziło o rower. Dzisiaj wybór padł na rolki i tradycyjnie już w tej dyscyplinie Pogoria IV.




Cini Mini "porzuciliśmy" na parkingu na "Piekle" i ruszyliśmy w stronę Wojkowic Kościelnych i z powrotem, a że było nam jeszcze mało więc zaliczyliśmy rundkę od parkingu do tamy :) Ot, tak na rozluźnienie po dniu spędzonym w biurze :D


Wrocław Bike Maraton 2011

Maratony rowerowe to zawody, które z roku na rok w Polsce cieszą się coraz większą popularnością wśród miłośników dwóch kółek. W ostatnich latach jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne edycje zawodów organizowane w różnych częściach kraju i zachęcające do ścigania się na dłuższych dystansach niż w zwykłym XC. Niesamowitym plusem maratonów jest też to, że może w nim wystartować w zasadzie każdy bez względu na to jaki ma sprzęt i czy posiada licencję PZKolu czy nie.

Pierwszy raz start w maratonie rowerowym przyszedł mi do głowy wiele, wiele lat temu (jeśli dobrze pamiętam był to rok 2001 albo 2002) i był to maraton współorganizowany przez bikeboard w Ogrodzieńcu. Wtedy ze startu jakoś nic nie wyszło, potem pomysł jeszcze kilka razy wrócił, ale dopiero w tym roku, udało mi się stanąć na linii startu pierwszego w moim życiu maratonu rowerowego.

Zupełnie przez przypadek, ponosząc konsekwencje deklaracji złożonej na jednej z imprez, padło akurat na Wrocław i rozpoczynający się właśnie tam największy w Polsce cykl – Bike Maraton.

Do startu namówił nas wspólny znajomy, który jakiś czas temu połknął mara tonowego bakcyla i wspólnie ze znajomymi założyli grupę golarską BikeHead, która gościnnie przyjęła nas w swoje szeregi i jako jej reprezentacja stanęliśmy na starcie.


Do samego Wrocławia wyjechaliśmy skoro świt o baaardzo pogańskiej porze. Polly jak tylko wsiadła do samochodu od razu wskoczyła na tylne siedzenie, wygodnie się ułożyła i wróciła do krainy sennych marzeń z której jakieś 45 minut wcześniej wyrwał ją złośliwy budzik. Resztę ekipy zgarnęliśmy w Katowicach i kawalkadą 4 samochodów ruszyliśmy w stronę Breslau.

Ciekawym zjawiskiem była jazda „A czwórką”. O wczesnej porze ruch był co prawda znikomy, ale im bliżej Wrocławia byliśmy, tym coraz bardziej zwiększało się zagęszczenie samochodów z rowerami na dachu. Ciekawe były też miny osób, które rowerów na dachach czy w bagażnikach nie miały i patrząc się na to wszystko zdawały się mówić tylko „WTF?!”

Po dotarciu na start szybkie przebranie się, rejestracja w biurze zawodów, odbiór numerów, pakietów startowych no i sam start, który z racji ilości osób chcących wziąć udział w maratonie nieco się przesunął w czasie, było więc trochę możliwości na pewne obserwacje :)


Po pierwsze sprzęt, który można było zobaczyć. Od prawdziwych ścigantów z supernowoczesnym i hiperlekkim osprzętem do rowerów tylko nieco lepszych o tych, które zapomniane i porzucone można zobaczyć na ulicach wielkich miast.

Po drugie nastawienie ludzi stojących na starcie. Część z nich wydawała się mieć mętny wzrok utkwiony w dal, łydki jak ze stali i być tak napiętymi, że gdyby ktoś za nimi nadmuchał papierową torebkę, a potem z niej strzelił albo pognaliby na koniec świata, albo wylądowali w najbliższym szpitalu z zawałem serca. Na szczęście tacy stali w pierwszych sektorach i nie mieliśmy z nimi wiele wspólnego.


W naszym sektorze 7 czyli ostatnim najwięcej osób miało nastawienie podobne do naszego czyli pełen chill :D Co prawda to są zawody, ale po co się spieszyć, przecież i tak nie wygramy, nic na siłę, chodzi o dobrą zabawę, przecież samo ukończenie to już jest jakiś sukces itd., itp. No ale trzeba też przyznać, że skoro są to zawody, to zawsze w tłumie znajdzie się ktoś kto samym już swoim wyglądem utwierdzi nas w naszym przekonaniu, że kogo jak kogo, ale jego na pewno trzeba wyprzedzić.

Kiedy już w końcu udało nam się wystartować pierwsze kilometry przypominały bardziej Masę Krytyczną niż zawody, gdzie teoretycznie wszyscy chcą dotrzeć na metę jak najszybciej. Prawie wszyscy jadą spokojnie, zwalniają przed zakrętami, kałużami i wszystkim, co wydaje się przeszkodą nie do pokonania. Na początku jest to fajne, ale po którymś z rzędu zatrzymaniu, którego powodu widać nie było zaczęło się to robić drażniące.


Na szczęście po którymś kilometrze „peleton” tak się rozciągnął, że w większości przypadków dało się swobodnie jechać. Po drodze był też czas na rozmowy, podziwianie krajobrazów i mimo wszystko zmaganie się z innymi, ale przede wszystkim samym sobą.

Na metę dotarłem po nieco ponad półtorej godziny plasując się gdzieś w połowie stawki (456 miejsce na 778 w „generalce” mojego dystansu, natomiast  w swojej kategorii 134 na 176) – jak na pierwszy raz i całkowity brak presji i regularnego treningu – uważam, że było całkiem nieźle J

Najbardziej zadowolony jednak było z tego, że kolejny raz uświadomiłem sobie, że ludzki organizm jest cholernie leniwy. Normalnie jeżdżąc po okolicy czy po Jurze blatu z przodu nie używam prawie wcale, natomiast tutaj prawie wcale nie używałem innych zębatek. Prawie wszystko zrobione na największej tarczy, równym tempem no i ten niesamowity Power, nieruszone wcześniej pokłady energii, które włączają się automatycznie, kiedy w Twojej głowie wykiełkuje świadomość, że meta jest już tuż, tuż! Wtedy dajesz z siebie naprawdę WSZYSTKO!

A co potem? Potem Rozmowy, wymiana uwag, sprawdzanie czasu, mycie roweru, czas na przebranie się, a potem dalej relaks, pasta party i zimne piwo, które orzeźwia niczym najlepszy izotonik. No i jeszcze coś …
Na każdych zawodach z cyklu Bike Maraton podobno odbywa się coś takiego jak TOMBOLA czyli loteria, w której można wygrać upominki przygotowane przez sponsorów dla których warto zostać na zawodach do samego końca. Poza ciuchami, plecakami, narzędziami rowerowymi czy oponami głównymi nagrodami w loterii są zegarki z kolarskiej kolekcji Festiny i rowery…


No właśnie… dobrze, że wyruszając rano do Wrocławia spakowaliśmy nasze 3 rowery na 2 bagażniki rowerowe, bo mielibyśmy poważny problem w drodze powrotnej… Wszystko to za sprawą Polly i jej numeru 310, który w przed ostatnim losowaniu został nagrodzony nowiutkim, bielutkim i strasznie dużym Feltem q200 :D


Krótko podsumowując atmosfera świetna, wyborne towarzystwo, uśmiechy z twarzy nie schodziły no i kolejny raz potwierdziła się maksyma – „Miej wy….ne, a będzie Ci dane” :P


PS.
Prawie rok temu o maratonach rowerowych napisałem coś takiego :D

sobota, 9 kwietnia 2011

+50° 36' 4.24", +19° 23' 56.71"

Kiedy za oknem coraz śmielej zaczęły pojawiać się ciepłe promienie Słońca nie mogliśmy się już doczekać, kiedy w końcu zaczniemy sezon działkowy w Polly_nezyjskim Jaworzniku.


No i stało się! Padło na 9 kwietnia! Pomimo tego, że akurat tego dnia pogoda jakoś zbytnio nie zachęcała, wiatr próbował urwać nam głowy, my niestrudzenie zapakowaliśmy Cini Mini i ruszyliśmy w stronę kawałka ziemi nad brzegiem stawu z przyczepą kempingową pośród lasu, który jest swoistą ostoją spokoju i ciszy regularnie przerywanej przez „drące się” wiosną ptaki czy „kumkające” całą noc żaby.


Co prawda z zaplanowanych rzeczy nie wszystkie udało się zrealizować (na wspinaczkę było zdecydowanie za zimno i za wietrznie) 2 sztandarowe cele zostały osiągnięte. Po pierwsze działka i przyczepa po straaaaasznie długiej zimie zostały przywrócone do porządku i przygotowane do weekendowego zamieszkiwania (ach ten zapach Ajaxu:), a po drugie równie po długiej przerwie udało nam się posiedzieć przy ognisku i zjeść pierwsze w tym roku kiełbaski i szaszłyki z grilla przygotowane na świeżym powietrzu :)


No i w gwoli wyjaśnienia – Polly_nezyjski Jaworznik to mała wieś na Jurze Krakowsko – Częstochowskiej, w gminie Żarki, gdzie wg Wikipedii w 2008 roku mieszkały 753 osoby. Więcej o Jaworzniku, który podobno jest Jurajską Stolicą Karpia można przeczytać też na znalezionej w necie oficjalnej stronie wsi Jaworznik.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Pomiędzy średniowiecznymi warowniami

O tym, co dzieje się w okolicach naszej Pogorii już chyba gdzieś tutaj pisałem. To wspólny projekt Dąbrowy, Będzina, Siewierza i Sławkowa, którego część efektów można oglądać już dzisiaj. Poza trasami rolkowo – rowerowymi wokół Pogorii III, które są już gotowe, praca wre także w innych miejscach: powstaje molo, przystań żeglarska i ścieżki rowerowe łączące wszystkie wymienione wyżej miasta.


Część z tych ścieżek jest jeszcze w budowie, natomiast gotowa jest już ścieżką łącząca Dąbrowę z Siewierzem. Polly pierwsze jej „testy” przeprowadziła jadąc w marcu, a dzisiaj wybraliśmy się tam razem.


„Szlak Zamkowy” (został tak nazwany, bo docelowo połączy ze sobą zamki w Będzinie i Siewierzu) zaczyna się na parkingu przy Pogorii IV niedaleko dawnej kopalni piasku skąd ulicami Wojkowic Kościelnych, Karsowa i Podwarpia prowadzi nas w okolice Sulikowa, skąd już asfaltem dotrzemy prawie pod same ruiny zamku biskupów w Siewierzu.


Szlak fajnie poprowadzony, zwłaszcza te części, które omijają drogi publiczne uczęszczane przez samochody, ale są też pewne mankamenty. Odcinki te wyznaczone są krawężnikami i wysypane czymś na kształt grysu czy tłucznia. Wszystko byłoby OK., gdyby nie fakt, że poprowadzone są one pomiędzy polami i łąkami i niestety znając polskie realia za chwilę będą rozjeżdżone albo przez „traktorzystów” walczących o realizację planu na swych poletkach albo przez miłośników quadów, którzy swoimi zachowaniami doprowadzają mnie do szewskiej pasji…


Poza tym gdyby był to asfalt to wyobraźcie sobie jaką frajdą byłoby przemieszczanie się między Dąbrową a Siewierzem na rolkach? :D


środa, 6 kwietnia 2011

Uśmiech na drodze

Odkąd staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami Cini Mini minął nieco ponad tydzień. Pierwsze i najweselsze spostrzeżenie po tym czasie jest takie, że kierowcy Mini wzajemnie się do siebie uśmiechają :)

Ale jak się do siebie nie uśmiechać, kiedy jeździ się tak pociesznymi autkami?


Międzypokoleniowa więź - Cini Mini i jego starszy brat mieszkający gdzieś w Poznaniu :)

Poznań doznań

Zgodnie z Internetowym Słownikiem Języka Polskiego PWN „Planowanie” to: określanie przyszłych celów i zadań oraz sposobu ich realizacji. Tak wygląda to w teorii. W praktyce na proces planowania wpływ ma jeszcze wiele zmiennych, które w momencie planowania można przewidzieć, bądź nie.

Kiedy w styczniu planowaliśmy start w 4 Dąbrowskim Półmaratonie nie wszystkie zmienne udało nam się przewidzieć, m.in. zmienną pogodą która często nie pozwalała trenować i skutecznie demotywowała czy zmienne chęci do trenowania. Nie wzięliśmy pod uwagę także zmiennej jaką była zmiana stanu cywilnego Grzesia i Marty, a także determinacji Grzesia w ściągnięciu Polly do Poznania.

Okazało się, że w tym samym czasie w Poznaniu również odbywa się półmaraton, z tą różnicą, że w stolicy Wielkopolski można wystartować również na rolkach. I to właśnie był ten argument, który przeważył szalę zwycięstwa w stronę Poznania. W piątek po pracy wyjeżdżamy!

Na miejsce dotarliśmy w nocy (prowadzeniem samochodu nacieszyłem się przez ostatnie 90 km:P), zgarnęliśmy z AWFu Grzesia i Martę, szybka przekąska na mieście, runda honorowa dookoła rynku i powrót do mieszkania i ploty co u kogo, jak tam i w ogóle.

Cała sobota mija na spotkaniach ze znajomymi, Polly odwiedza sentymentalne miejsca, robimy rolkowe zakupy (Polly nowe kółka, nowe ochraniacze, ja nowe rolki i kask, ochraniacze dostaję gratis), odbieramy nasze pakiety startowe i wieczorem relaksujemy się przed startem w miłym gronie, przy dobrym jedzeniu i piwie.

Niedziela – dzień startu. Na śniadanie makaron z jabłkowym „Gerberem”. Po śniadaniu pakujemy się do auta i jedziemy w stronę Malty. Po drodze okazuje się jednak, że drogi są już pozamykane, objazdy wytyczone i nie do końca udaje nam się zaparkować tam, gdzie wstępnie planowaliśmy. Porzucamy Cini Mini pod galerią handlową, zakładamy rolki, przypinamy numery i pędzimy w stronę startu. Ufff… udało się. Do startu mamy jeszcze kilka minut.


Na samym starcie spotykamy Carlosa, który przyjechał nam kibicować i trzeba przyznać – wywiązywał się z tego doskonale. Poza tym stwierdził, że odważni jesteśmy – pierwszy raz w sezonie na rolkach, od razu półmaraton i to jeszcze bez rozgrzewki.

Powoli atmosfera gęstnieje, podobnie zresztą jak tłum rolkarzy. W sumie jest nas grubo ponad 200 osób (biegaczy ponad 3 tysiące!). Zaczynamy wspólne odliczanie 10, 9, …, 3! 2! 1! START!!! I pooooszli… Wszyscy ubrani w lajkry wypruli przodem, a my trzymamy się gdzieś z tyłu stawki. Co prawda umawialiśmy się z Polly, że przynajmniej na początku trzymamy się razem, ale moje nowe rolki same zaczęły się rozpędzać i jakoś mi się odjechało…


Szczerze powiedziawszy o całej trasie nie będę się rozpisywał, bo minęła zadziwiająco szybko i bezproblemowo, ale wspomnieć koniecznie trzeba o kilku odcinkach. Pierwszy, który utkwił mi w pamięci to tory tramwajowe, które wyrosły przede mną zaraz po jednym ze zjazdów i na których udało mi się chyba zrobić lepszy telemark niż samemu Mistrzowi Małyszowi:) Najważniejsze jednak, że ustałem :D Drugie miejsce, które mocno dało mi się we znaki to chyba 16 czy 17 kilometr, długi podjazd w okolicach Osiedla Orła Białego i jak to nazwał Tomek „mordewind” skutecznie spowalniający temp. Kolejne „ciekawe” miejsce to zjazd na kolejnym kilometrze… Nie powiem, zadziałał na psychę i miałem małe obawy, co do tego czy zmieszczę się w zakręcie, ale na szczęście się udało. Jeszcze bardziej na psychę zadziałał kolejny zjazd… Wszystko przez wolontariuszy, którzy stali z wielkimi tabliczkami „Uwaga zakręt! Zwolnij!”. OK., tylko jak do jasnej cholery się tym hamuje przy takiej prędkości??!! (pierwsza zrobiona przeze mnie rzecz zaraz po zakupie rolek to oczywiście było odkręcenie hamulca :P)

Potem była już tylko meta, finisz z którego jestem bardzo zadowolony (wyprzedziłem jeszcze 4 osoby) no i wjazd na metę, odebranie medalu, woda, izotoniki i endorfiny buzujące we krwi. Radość, satysfakcja i generalnie apetyt na więcej. Chwilę później na metę wpada także Polly, która również ma podobne odczucia – dlaczego ten półmaraton nie jest dłuższy:P


Potem przenieśliśmy się na trybuny, aby kibicować znajomym, którzy biegli w półmaratonie, ale tacy z nas kibice, że przeoczyliśmy finisz wszystkich „naszych ludzi” :) Ze znajomych udaje nam się spotkać tylko Asię, nazywaną przez nas Majką (wiem, wiem, niegrzecznie, bo po nazwisku, ale jakoś tak się utarło), którą dopingujemy na ostatnich metrach, a potem gratulujemy na mecie ukończenia półmaratonu! MEGA SZACZUN! Z resztą znajomych na szczęście udało się spotkać wieczorem i wznieść wspólny toast za spotkanie, za występ i kolejne, wspólne starty.

Tak w skrócie wyglądał wyjazd do Poznania i jego punkt kulminacyjny. Poniedziałek upłynął jeszcze pod znakiem zakupów w Taterniku, ale o efektach zapewne innym razem, obiadu u Agatki i drogi powrotnej do domu.

Wnioski, które nasuwają się po powrocie:
  • jak na pierwszy wypad na rolki w sezonie przejechanie ponad 20 km w czasie godzina 12 (Polly) i godzina 6 (ja) uważam, za całkiem niezły wynik,
  • długodystansowa jazda na rolkach to świetna sprawa i mając pod nosem takie warunki jak w Dąbrowie grzechem jest na rolkach nie jeździć,
  • Już szukamy kolejnych imprez tego typu,
  • poznańska ekipa Polly – wspaniali ludzie, którzy samą swą obecnością tak niesamowicie dodają energii, są po prostu jedyni w swoim rodzaju i niezastąpienie.
  • zdecydowanie Poznań trzeba odwiedzać częściej lub po prostu regularnie :)
  • zdecydowanie chcę spróbować swoich sił biegnąc na tym dystansie i to jeszcze w tym roku!
PS. Więcej zdjęć już wkrótce :D

http://www.antropo.uni.wroc.pl

piątek, 1 kwietnia 2011

Tour jeszcze raz

Ha! Wczoraj oficjalnie potwierdziła się informacja, która już od jakiegoś czasu "krążyła na giełdzie". 


Za sprawą dwóch podpisów, które wczoraj zostały złożone przez Zbigniewa Podrazę i Czesława Langa, 1 sierpnia w Dąbrowie Górniczej znów pojawi się elita światowego kolarstwa i będzie finiszować na mecie II etapu 68. Tour de Pologne.


foto: Dariusz Nowak
W trakcie podpisania umowy została także zaprezentowana trasa II etapu oraz pozostałych etapów, które będą się odbywać także m.in. w Będzinie i Katowicach.


Więcej o podpisaniu umowy i tegorocznym tourze można znaleźć na stronie idabrowa.pl i tourdepologne.pl, a jak wyglądało to z zeszłym roku w Dąbrowie można zobaczyć poniżej.