W połowie tygodnia zaczęliśmy planować weekendowy wyjazd w góry, niestety im było bliżej soboty powoli okazywało się, że każdemu coś tam wypadło i z weekendu w górach została niedziela gdzieś na Jurze.
Ale niedziela też zgotowała niespodziankę, niestety nie do końca miłą… Od samego rana, kiedy tylko otworzyłem oczy za oknem zobaczyłem niebo zaciągnięte ciemnymi chmurami, a do uszu dobiegał dźwięk kropel odbijających się od parapetu. Chwilę potem rozdzwonił się telefon i zaczęły docierać SMSy: „U mnie leje, zostaję w domu”, „Tak pada, że ja się nigdzie nie ruszam” itp…
Co robić? W sumie rzeczywiście nie zapowiada się, żeby coś w kwestii pogody miało się zmienić… Ale koło 11 napisał znajomy: „Gdzie jesteś? My czekamy pod dworcem i właśnie przestało padać”. Reakcja była szybka – zmieniam ciuchy, biorę kurtkę, plecak, kask i w drogę.
Na pierwszy plan poszły Niegowonice, przez Tucznawę i Wiesiółkę, a potem ulubiony podjazd pierwszy raz w tym sezonie. Poszło całkiem nieźle i udało się pociągnąć na środkowej z przodu i czwóreczce z tyłu, ale to niestety już nie to, co jeszcze kilka lat temu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz