niedziela, 27 lutego 2011

W poszukiwaniu utęsknionej wiosny

Czasami człowiek musi uciec od wszystkiego, wyłączyć się, zresetować i gdzieś naładować baterię. A gdzie to najlepiej zrobić jak nie w magicznym Krakowie? Co prawda w sobotę pogoda nas nie rozpieszczała, Escort bez ogrzewania też dorzucił swoje 3 grosze, ale spotkania ze znajomymi (dla mnie nowopoznanymi), spacer po krakowskim Rynku, nadwiślańskich plantach, Zakrzówku i Kazimierzu z jego niepowtarzalnymi zapiekankami skutecznie pozwolił poczuć nadciągającą wiosnę :)


I jeszcze jedno zdjęcie, które jest początkiem nowej świeckiej tradycji w fotografowania wszystkich przybyłych do mieszkania „poznańsko-krakowskich” znajomych Polly :)

piątek, 25 lutego 2011

14.10.1926 - 25.02.2011

Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.


Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.


Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.


Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.


Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.

wtorek, 22 lutego 2011

Trudny wybór

Życie to podobno sztuka podejmowania odpowiednich decyzji. Codziennie otaczająca nas rzeczywistość każe nam dokonywać wyborów. Czasem mniej ważnych, czasem bardzo znaczących, ale za każdym razem musimy się na coś zdecydować. Rzadko zdarzają się okazje, kiedy możemy czekać do chwili aż sprawy same się rozwiążą.


Nie inaczej było podczas wczorajszych zakupów, które uświadomiły mi także jak bardzo zmienia się otaczający świat i jakich zdumiewających odkryć może dokonać młody człowiek „mieszkający na swoim” :P


Wczoraj z Polly wybraliśmy się na zakupy. Powoli kończąc naszą przechadzkę pomiędzy regałami z różnymi towarami w supermarkecie, Polly skierowała się w stronę kasy i poprosiła mnie żebym wziął jeszcze Lenor.


Poszedłem więc w stronę chemii, już wyciągnąłem rękę po błękitną butelkę i w tym momencie zwątpiłem w słuszność swego wyboru… Wiedziałem też, że sam sobie z tym wyzwaniem nie poradzę…


Ku mojemu zaskoczeniu, poza błękitnym Lenorem - tym, który pamiętam z pierwszych reklam w telewizji lecących kiedy byłem jeszcze dzieckiem, na półce stało jeszcze... 16! słownie SZESNAŚCIE innych rodzajów Lenora! brązowe perfumowane, zielone fresh, różowe romantic i wiele, wiele innych…




Po prostu koniec świata! Spędziliśmy tam chyba z 15 minut obwąchując wszystkie i koniec końców wybierając… niebieski :D 

niedziela, 20 lutego 2011

"The Crux" - seans czas zacząć!

No i stało się! W błysku fleszy, na czerwonym dywanie pojawiła się cała śmietanka zagłębiowskiego Hollywood! Specjalne światła, efekty specjalne, mocna rockowe brzemienia i sala kinowa wypełniona po brzegi!


W takiej właśnie scenerii odbyła się premiera wyczekiwanego przez wiele osób filmu "The Crux".


Sądząc po brawach i owacjach produkcja Cameleon Studio przypadła wszystkim do gustu i mam nadzieję, że to tylko przedsmak tego, co "Cameleoni" potrafią i kiedyś z całą pewnością jeszcze pokażą, a tym czasem wspominając afterparty w Sportowym, zapraszam do KLIKNIĘCIA TUTAJ i obejrzenia końcowego efektu wielu godzin pracy naszych zaprzyjaźnionych filmowców :)


O premierze napisali również:

sobota, 19 lutego 2011

Rowerowe lodowisko

Sobota. Wolne przedpołudnie. Za oknem majestatycznie opadają płatki śniegu. Temperatura oscyluje w granicach - 10 stopni. Co zrobić z tak sprzyjającymi okolicznościami przyrody? Przecież nie można takiego dnia spędzić pod kołdrą w łóżku!


Zgodnie ze wcześniejszymi, wstępnymi planami decydujemy się na rower! Miejsce - Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. W sumie ścieżek i tras dużo i zapewne mniej śniegu niż w przypadku jury. Pakujemy rumaki do "srebrnej strzały" i jedziemy!


Dla Polly był to wyjątkowy dzień z dwóch powodów. Po pierwsze dzisiaj pierwszy raz oficjalnie dosiadła JEJ Kellysa, który jeszcze błyszczał i pachniał nowym smarem po tygodniowej wizycie w serwisie. Drugi powód wyjątkowości tego dnia, był taki, że Polly pierwszy raz w swoim życiu jeździła w SPDkach i poszło jej to zdecydowanie lepiej niż mnie...


Na jednym ze zjazdów po ośnieżonej i oblodzonej drodze przednia opona straciła przyczepność, a ja efektownym ślizgiem, dzięki wspaniałemu wynalazki Japończyków z Shimano połączony z rowerem na dobre i złe, przejechaliśmy kilka metrów w dół... Tym razem to nie ja jechał na rowerze, a bardziej rower na mnie, efektem czego jest śliczna paleta fioletowych barw na moim lewym udzie, niewielka rana szarpana i delikatnie stłuczone kolano... Cóż, oznacza to tylko jedno - sezon rowerowy 2011 uważam za w pełni otwarty!


Koniecznie wspomnieć też trzeba o przemyśleniach, które narodziły się w trakcie tego wypadu: 

  • już wiem po co ktoś wymyślił neoprenowe ochraniacze na buty SPD
  • ilość siateczki użytej do budowy butów SPD sprzyja bardziej użytkowaniu ich latem niż zimą
  • kiedy za oknem jest ok. - 10 stopni i wilgotność powietrza przewyższa swój standardowy poziom, idąc na rower lepiej założyć na siebie coś więcej niż tylko termoaktywną bieliznę, bluzę i ortalion
  • już nie mogę doczekać się wiosny :D

piątek, 18 lutego 2011

Wodnicze zwyczaje czas przyjąć :)

Ogłaszam wszem i wobec, że w dniu 18 lutego A.D. 2011 udało mi się pierwszy raz w życiu przepłynąć pełną długość basenu! Co prawda z deseczką, bo z deseczką, ale radość i sukces były wielkie, bo jak inaczej niż sukcesem nazwać fakt, że coś takiego udaje się 26 letniemu, niepływającemu od urodzenia wodnikowi?


Spora w tym zasługa Pani Trener, która podjęła się tego wyjątkowo karkołomnego wyzwania i regularnie raz w tygodniu wyciąga mnie na basen, a tam wymyśla coraz to trudniejsze zadania na oswojenie z wodą i nauczenie się w ogóle jak dla mnie nienaturalnych ruchów i zachowań w nowym, wodnym środowisku :) Ale przyznać muszę, że coraz bardziej zaczyna mi się to podobać :)




Muszę powiedzieć też jeszcze jedną rzecz - jeśli ktoś myśli, że na basenie nie można sobie zrobić krzywdy - myli się :) Mnie za pierwszym razem udało się rozciąć stopę o unoszące się na powierzchni bojki oddzielające płytką część basenu od tej, do której zacząłem zapuszczać się dopiero ostatnio :)

czwartek, 17 lutego 2011

Szorstka przyjaźń

No i stało się… Rozmowy trwały w zasadzie od maja, ale i tak było wiadomo jak to wszystko się zakończy… To była miłość od pierwszego przekręcenia korbami… Dzisiaj Kelles - mój kompan wielu kilometrów rowerowych wypadów, potocznie zwany przez moich znajomych „kochanką” (od stycznia zeszłego roku – „byłą kochanką”), wraca z serwisu i oficjalnie staje się „kochankiem” Polly :)


Wyregulowany, nasmarowany i gotowy do sezonu będzie czekał razem z nami na wiosnę za oknem :) Mam też nadzieje, że będzie jej służył przez kolejne setki kilometrów i dostarczy jej tyle samo wrażeń, co mnie w ciągu minionych lat :)

A skąd ten tytuł? Wczoraj rozmawialiśmy z Polly o tym, że skoro Kelles wraca z serwisu to też będę musiał przywieźć swoją „nową kochankę”, która obecnie „mieszka” w mieszkaniu babci, na co Polly zareagowała bardzo żywiołowym stwierdzeniem „OK., ale ona tutaj nie zamieszka?!” na co ja się pytam: "Jak to? Przecież w garażu zmarznie!" Polly: "Trudno" :P

No i przypomniał mi się boski tekst felietonu, który ukazał się w zeszłym roku na łamach BikeBoardu – jego lekturę polecam wszystkim, zarówno tym „zakręconym” jak i tym „niekręcącym” :)

Felieton. Zawsze tak samo.


„Zaczyna się zawsze w ten sam sposób. czujecie jej zimny, przenikliwy wzrok, pot leje wam się po plecach. a chcecie jej tylko powiedzieć cztery słowa: „kochanie”. „idę”. „na”. „rower”. a ona ma już na końcu języka „ja ci k… dam rower”.


Ale nie. Dziś obrała inną taktykę. Milczy. I to jest jeszcze gorsze. No więc zaczynacie nawijać makaron na uszy, że kolegów nie będzie, że piwem się brzydzicie, że grzecznie i bezpiecznie będziecie jechać i że… że wrócicie zaraz na obiad. Głupoty pieprzycie i Ona to wie. Bo Ona wie, że kumpli będzie na pęczki, zjeżdżać będziecie po trzech browcach i przynajmniej jeden raz zaliczycie dzwona. Hej.


Nigdy nie pamiętacie daty urodzin swoich dzieci, małżonek i kochanek, pewnie obrywacie za to niezłe cięgi. Ale gdyby kazano wam wyliczyć ilość zakrętów, prostych, hopek na waszym ulubionym zjeździe, to wyrecytowalibyście te dane jednym tchem. Jesteście jak wytrawni tropiciele. Poznajecie po śladach opon rowerowych ich rozmiar, model, stopień zużycia, wagę bikera. Przeżyliście chyba każdy rodzaj deszczu. Taki drobny, trochę grubszy, kłujący, zimny, a nawet poziomy. Jesteście prawdziwymi fachowcami od błota. Jego smak wyczuwacie w ustach jeszcze wiele dni po niezapomnianej przecierce. Paciaro z Gorc ma bardziej słodkawy smak, w Beskidzie Wyspowym jest w nim więcej piasku, a Beskid Sądecki przywita błotem zmieszanym z charakterystycznym smakiem zbutwiałych liści buka. Hej.


Każda blizna na waszym ciele opowiada o innej przygodzie. Ta z Radziejowej, ta z Lubania a ta najcenniejsza, bo z Połoniny Borżawa z Ukrainy, oj się działo wtedy. W amoku zauważacie je dopiero w domu pod prysznicem. Traktujecie je jak bikerski tatuaż.


Maciek ciągle coś szama na takich wypadach, Guma odwiecznie siedzi Zigiemu na kole, który z kolei musi być za każdym razem pierwszy, Bobu… Bobu po prostu jest i za to Mu dziękujemy. Ja natomiast jak skończona ciota przyjeżdżam ostatni i jest to odwieczny temat żartów. Ale tylko, gdy jest coś niemożliwego do wyjechania, to mam pierwszeństwo i tak się mogę odszczekać chłopakom. Standard branżowy, tylko ksywki się zmieniają. Hej.


Macie nadzieje i marzenia o następnym niezapomnianym sezonie. Planujecie, przeglądacie mapy, obliczacie, przekopujecie neta, podziwiając wyczyny podobnych wariatów jak Wy. Mimo że zajechaliście już tak daleko, to wciąż na horyzoncie pokazuje się nowe pasemko, które TRZEBA ZROBIĆ. I jedziecie tam, triumfalnie zdobywacie, ale… ale tam na horyzoncie następna nieznana góra. I kochacie ten kraj, bo mimo że zajechaliście tak daleko, to zawsze można podnieść wzrok i zajechać jeszcze dalej. Hej.


O rower dbacie jak o członka rodziny. Fakt, że na trasie dostaje nieźle w ramę, ale gdy tylko zawiezie szczęśliwie Twoją dupcię do domu, sytuacja zmienia się o 180 stopni. Mówicie do niego czule, przepraszacie, naprawiacie, oliwicie i polerujecie. Wasze dziewczyny nigdy nie mają świadomości, ile kosztują części do waszego maleństwa. Dla niejednej byłby to idealny pretekst, żeby Wam po prostu dać patelnią w łeb. Hej.


Na każdej wyprawie czekacie wyłącznie za zjazd. To jak wisienka na torcie. Cierpicie wszystkie podjazdy z nadzieją, że jak góra coś zabrała, to przecież musi to wynagrodzić. I przeważnie tak jest. Są też takie miejsca, które śnią Wam się po nocach i często to te same, o których na szlaku chcecie jak najszybciej zapomnieć. Ziemia niezdobyta mimo wielu prób, nie dająca sobie wyrwać ani metra szlaku bez okupienia tego heroicznie ciężką walką. Hej.


Ile to razy przyjeżdżając z terenu skonani i obolali, jakbyście spadli z trzeciego piętra mówicie sobie NIGDY WIĘCEJ. Pewnie często. Wszystko jednak zmienia się już następnego dnia. Dlaczego? Hej!”

środa, 16 lutego 2011

B-Day Party :)

No i stało się! Znów przyszedł 13 lutego i znów na liczniku wybiła cyferka o jeden większa… Niby rok starszy, ale czy mądrzejszy? Już nie „ćwiartka” a „dwudziestkaszóstka” będzie mi towarzyszyć przez najbliższe 12 miesięcy i co najgorsze – przestałem być facetem „po dwudziestce” a zacząłem już być „przed trzydziestką”… brrr… Przerażające, ale nie pozostaje nic innego jak tylko się przyzwyczaić i pocieszać faktem, że inni mają więcej :P

No dobra, koniec marudzenia i przejście do konkretów J Pomimo tego, że cyferki się zmieniły cieszę się, że nie zmienili się moi przyjaciele i znajomi, którzy wspólnie ze mną świętowali skok w nowy wiek na sobotniej imprezie. Wszystkim dziękuję za pamięć i życzenia, a także za prezenty, które naprawdę były niesamowite i wyjątkowe.


Jeszcze raz dla wszystkich Was wieeeeelkie dzięki i mam nadzieję do zobaczenia wcześniej niż za rok :D

PS. Poniżej chyba największa niespodzianka tego wieczoru odkryta dopiero rano dnia następnego :) 

poniedziałek, 7 lutego 2011

Dla chcącego...

Pozostając w rowerowym klimacie - i niech mi jeszcze ktoś powie, że się nie da :P Patrząc na ten filmik okazuje się, że szosa może być tak samo uniwersalnym rowerem jak „góral” :D

Rowerowanie czas zacząć

Skoro za oknem pogoda sprzyjająca wszelkim aktywnością to nie mogło być inaczej – przyszedł czas na rower :D


W zeszłym roku sezon rowerowy udało mi się otworzyć w ostatni weekend lutego. W tym roku padło na pierwszy weekend tego miesiąca, więc można uznać, że jest progres i idąc tym tropem za jakieś 2 lata uda mi się dojść do momentu, który zawsze mi się marzył czyli sezonu rowerowego trwającego cały rok :D Ale pożyjemy – zobaczymy :)

Wczorajsza trasa – jak przystało na „pierwszy wypad w sezonie” nie była zbyt długa i całości biegła po asfalcie, a jej celem był park i „mini zoo” w sosnowieckim Kazimierzu. Choć pogoda jakoś bardzo nie rozpieszczała spacerujących ludzi i dokarmiających zwierzaki nie brakowało. My zrezygnowaliśmy z podglądania zwierzaków, kiedy wyraźnie zainteresowała się nami „Lama Plujka” - dla własnego komfortu – woleliśmy się oddalić na bezpieczniejszą odległość :)


Po drodze znaleźliśmy jeszcze trochę egzotycznych zwierzaków w wersji nieco bardziej cierpliwych na dziecięce zaczepki i kroplach coraz mocniej padającego deszczu, z uśmiechem  i drobinkami błota na twarzach wróciliśmy do domu :)

Elvisiątko biega :D

Choć patrząc w kalendarz jest dopiero luty, to patrząc za okno pogoda jakaś taka bardziej wiosenna, która zdecydowanie sprzyja aktywności :)

A skoro sprzyja aktywności to najwyższy czas w końcu się ruszyć i zacząć przygotowania do IV Dąbrowskiego Półmaratonu, który już niebawem – 3 kwietnia – poprowadzi amatorów biegania przez najbardziej urokliwe zakątki Dąbrowy Górniczej.

Tak jakoś wyszło, że w zeszłym roku w ramach noworocznych postanowień, powiedziałem sobie, że wystartuje w półmaratonie i spróbuję go ukończyć bez jakiś specjalnych przygotowań. Wyszło tak, a nie inaczej, że w przed dzień zeszłorocznej edycji imprezy w Smoleńsku spadł nasz Tupolew i impreza została odwołana i przeniesiona na inny termin, który niestety w żaden sposób mi nie pasował… Musiałbym w tym samym czasie być w dwóch miejscach jednocześnie, a niestety jeszcze tej przydatnej umiejętności nie opanowałem… :P

Pudowa molo nad brzegiem Pogorii III

Już w minioną niedzielę, dzień po powrocie z tygodniowego wyjazdu na narty, na którym sami daliśmy sobie mocno w kość, udało nam się wybrać pobiegać. Wybór padł oczywiście na Pogorię III, bo jest to miejsce, które chyba jako pierwsze przychodzi na myśl o bieganiu każdemu mieszkańcowi Dąbrowy. Podobnie było i w tą sobotę – krótka rozgrzewka, 6,5 km biegiem, potem krótkie rozciąganie i endorfiny mieszają się z dopaminą i razem uderzają do głowy – cóż za błogi stan :D

sobota, 5 lutego 2011

Silver Arrow

Historia motoryzacji zna wiele kultowych modeli czy szczególnych egzemplarzy samochodów. Jedne zrobiły furorę i na stałe wpisały się w historię dzięki temu, że upodobały je sobie miliony ludzi na świecie. Inne, np. słynne Srebrne Strzały – dlatego, że były wyjątkowe, związane były z nimi jakieś szczególne historie, wydarzenia czy ważne osobistości świata polityki, biznesu lub show biznesu.

Nasza „Srebrna Strzała” o której dzisiaj chcę napisać z pewnością jest wyjątkowa, choć podobna do wielu innych. Na pewno nie należy do żadnej gwiazdy czy ważnej osobistości, a przynajmniej na razie. Na pewno też nie zapisało się jakimiś szczególnymi zgłoskami w historii motoryzacji. Ale ona jest wyjątkowe, choćby dzięki ilości „patentów” i „ulepszeń” w nim zastosowanych, kiedy wyjechała już z fabryki.

A o jakim aucie mowa? O Fordzie Escorcie Kombi 1,8 Turbo Diesel z 1998 roku w kolorze srebrnym, który towarzyszy mnie i moim znajomym mniej więcej jakoś od 2007 roku. A może i wcześniej? Ale kto to pamięta… Jedno jest pewno – auto trafiło do ekipy po tym, jak kupił je mój znajomy Kuba.


Kupił je gdzieś w Bytomiu, ale nie przejmował się tym za bardzo i przynajmniej przez pierwsze pół roku użytkowanie na tych tablicach autem jeździł. Potem auto wreszcie dostało tablice z literkami SD, które wisiały na nim do zeszłego roku dopóki jakiś amator cudzej własności się na nie nie połasił.

Z zewnątrz niby zwykłe auta, ale cała jego magia kryje się pod maską. Kiedy się ją podnosi pierwsze, co rzuca się w oczy to dumny napis TURBO na bloku silnika. Jeżdżąc jednak tym autem od razu ma się wrażenie, że ten napis to chyba jedyna rzecz jaka po tym turbo została.

Maska kryje pod sobą jeszcze wiele innych tajemnic, m.in. tą najważniejszą czyli jak to auto odpalić, ponieważ w błędzie jest każdy ten, który myśli, że wystarczy wsiąść do auta, wsadzić kluczyk do stacyjki, przekręcić go i po prostu odjechać. Tutaj wielkie zaskoczenie – odpalenia auta wymaga nieco więcej zaangażowania, kreatywności i przewodu elektrycznego, który pomaga podgrzać świece żarowe.


Poza świecami w aucie nie działa także ogrzewanie, regulacja nawiewów, tylna wycieraczka, spryskiwacze przedniej i tylnej szyby, wspomniany już obwód elektryczny i bezpiecznik świec żarowych i zamek w drzwiach, którego popsucie się było motywacją do wymiany baterii w kluczyku – teraz działa na pilota.

Najbardziej spektakularną jednak awarią były dziurki, które dzięki rdzy zrobiły się w plecionce łączącej kolektory wydechowe z pierwszym elementem wydechu, co w momencie odpalania auta skutkowało efektownymi kłębami dymu unoszącymi się spod samochodu, wydobywającymi się spod maski a także ze wnętrza samochodu. Znajomy widząc to kiedyś stwierdził, że gdyby tylko zamontować pod samochodem ze dwa neony bijemy na głowę pojazd kosmiczny Lorda Vadera :)

Może właśnie dlatego, że to auto ma w sobie coś z technologii kosmicznej odwdzięcza się żywotnością, prawie zawsze dowozi podróżnych na miejsce, ale przy okazji wymaga od kierowcy tyle samo uwagi, co statek kosmiczny – bezustanne spoglądanie na kontrolki, wskaźniki oraz wsłuchiwanie się w silnik i inne podzespoły momentami bywa bardzo absorbujące :)

Jednym zdaniem – kosmiczny pojazd na polskich drogach, który jest prawdziwym przyjacielem na dobre i na złe. No ale w sumie jak mogłoby być inaczej, skoro pytając kiedyś Kuby co u niego w odpowiedzi usłyszałem, że ma nadzieję, że cały limit przysługującego mu pecha bierze na siebie Escort. Znacie lepszego przyjaciela?

czwartek, 3 lutego 2011

Z dedykacją dla Wero i Mai:)

Wczoraj Polly podesłała mi link do tekstu swojego znajomego, który opisywał Paellę i ślimaki z Tomatito i przypomniało mi się, że będąc jeszcze w Tarifie chciałem wrzucić na bloga przepis na Guacamole, który podyktowała mi właśnie Wero.

Przepis w sumie został spisany na szybko przed pracą Wero, potem miał zostać obrobiony i przygotowany do opublikowania, ale nigdy się tego nie doczekał, więc poniżej publikuję wersję pierwotną. Pod wersją pierwotną niespodzianka - komiksowa wersja przepisu by Maja :)


Guacamole by Wero

Pójść do marketu,

znaleźć dział warzywny

poszukać awokado – zielony owoc o kolorze brązowym, albo wersja zielona albo mięciutka

„każesz dochodzić” jak mówisz Medżik (nie wiem o co chodzi, ale Medżika też pozdrawiam)

Dokonać zakupu,

Przy okazji wizyty w markecie kupujemy jeszcze: drobniutkie pomidorki, czosnek, cebulę (kolor dowolny), cytrynę, sól i jogurt naturalny, koniecznie gęsty.

Przyprawy: sól, pieprz plus oliwa.

Dokonujemy zakupu i wracamy do domu.

Wyjmujesz wszystko z reklamówki i na pierwszy ogień idzie awokado. Przekrawam je na pół. Z awokadu wyjmuję pestkę, a z szafki wyjmuję mikser/blender/widelczyk – cokolwiek czym będzie można zmiażdżyć awokado.

Łyżką wyłuskuje awokado, nawet te ciemne kawałki. Wszystko wkładasz do miseczki i używasz miksera/blendera/widelczyka itd. Kiedy awokado jest już papką dodajemy do niego drobno pokrojone (najdrobniej jak tylko się da) pomidorki, cebulkę, łyżkę oliwy i całą resztę. Doprawiasz solą, pieprzysz i wyciskasz sok z połówki cytryny, żeby całość zachowała zielony kolor.

Podawać z bagietką, a potem słuchasz od wszystkich poczęstowanych jaką pyszność przygotowałeś :D

Ten sam przepis by Maja

Etap I


Etap II


No i na koniec nie pozostaje nic innego jak tylko życzyć wszystkim smacznego! :D