Kolejny z niechronologicznych wpisów, który powinien się tutaj znaleźć kilka miesięcy temu, ale dopiero teraz nadrabiam zaległości :)
Jest 5 listopada i jestem w pracy. Siedzę nad jakimiś tekstami i zdjęciami próbując złożyć je w jakąś sensowną całość i w tym momencie podchodzi do mnie Wojtek i pyta czy nie znam kogoś, kto chciałby we wtorek odwieźć wypasionym lexusem na lotnisko do Krakowa Chicka Coreę…
Ja w tym momencie wykazałem się MEGA ignoranctwem pytając „a kto to jest?” po czym zostałem zmierzony potępiającym wzrokiem i usłyszałem: „Nie wiesz kim jest Chick Corea? To jedna ze współczesnych ikon jazzu!”… No tak, jak mogłem nie wiedzieć :P No ale próbując nadrobić swoją niewiedzę wypaliłem, że na pewno Polly da radę odwieźć pana muzyka na lotnisko. Potem Wojtek zapytał tylko czy Polly dobrze prowadzi?
Wtedy w mojej głowie usłyszałem DING DONG! Czy Polly dobrze prowadzi? To przecież jest jednoznaczne z tym, że Lexusa jest bez kierowcy i będzie można go samemu poprowadzić! Odpowiedź mogła być tylko jedna – jedziemy razem z Polly! Co prawda Polly dowiedziała się o tym dopiero chwilę później :) No i też nieco później narodził się plan, że jak już będziemy o tej pogańskiej porze w Krakowie (chodziło o godzinę 4 rano) to obowiązkowo trzeba odwiedzić Zakrzówek i zobaczyć wschodzące tam Słońce :)
W poniedziałek okazało się, że w pakiecie mamy też bilety na koncert, więc trzeba z nich skorzystać. Po pierwsze i przede wszystkim żeby zobaczyć kogo na to lotnisko mamy zawieźć, a po drugie posłuchać tego, co tworzy. No i po trzecie – odebrać samochód, którym mamy tam jechać.
Pierwsza rzecz, która rzuca mi się w oczy na miejscu to tłumy ludzi jakie ciągną w stronę zabrzańskiego Domu Muzyki i Tańca. Kolejną rzeczą rzucającą się może nie do końca w oczy, ale dającą się wyczuć było napięcie z jakim większość zgromadzonych osób oczekiwało tego koncertu. Kiedy koncert już się zaczął, na widowni zapanowała grobowa cisza, a twarze wielu osób wskazywały na to, że spora część z nich właśnie osiągała nirwanę…
A my? A my siedzieliśmy pośrodku tego podekscytowanego tłumu i dochodziliśmy do wniosku, że chyba jeszcze musimy nieco dojrzeć do solowych fortepianowych wariacji jazzowych. Nawet jeśli są one w wykonaniu światowej klasy wirtuoza…
Był jeszcze jedne ciekawy aspekt tego wieczoru. Może to bardzo narcystyczne i egoistyczne, ale świadomość tego, że za te kilkaset osób zgromadzone na tej Sali wiele by dało, żeby choć podejść bliżej do Chicka, nie mówiąc już o rozmowie z nim, a my za kilka godzin będziemy siedzieć w jednym samochodzie i rozmawiać z tym przemiłym starszym panem, była po prostu bezcenna :D
Po koncercie szybki powrót na dwa auta, zmiana lotniska z Krakowa na Katowice, potem nocna pobudka, szybki trip pod hotel Monopol, transfer do Pyrzowic, szybkie pożegnanie, autograf dla znajomych (Chick myślał, że dla nas) i śniadanie na stacji benzynowej. No i oczywiście pytanie co z naszym wschodem Słońca nad Zakrzówkiem?
Jak to co?! Kilkanaście minut później siedzimy znów w luksusowym Lexusie i delektując się komfortem i podgrzewanymi fotelami pędzimy autostradą w stronę Krakowa. Kilometry „Aczwórki” zostają za nami w szaleńczym tempie i nad Zakrzówkiem lądujemy, kiedy jest jeszcze ciemno. Dzięki temu udaje nam się wgramolić na sam szczyt skał jeszcze zanim na horyzoncie pojawiły się pierwszy promienie. Co prawda zapomnieliśmy po drodze kupić kawę, ale to wszystko jest nieważne, kiedy z minuty na minutę robi się coraz widniej i coraz cieplej. A punktem kulminacyjnym jest to, że udało nam się też wypatrzyć zarys majaczących na horyzoncie gór!
Wschód Słońca zaliczony, więc przechodzimy do kolejnego punktu wycieczki – Krakowski Rynek! Samochód porzucamy na Wielopolu i powolnym, spacerowym krokiem, jak gdyby czas w ogóle nie istniał, kierujemy się w stronę Sukiennic i Kościoła Mariackiego. Tam zaliczamy mini sesję zdjęciową, kupujemy tradycyjne krakowskie obwarzanki i żegnając gród Kraka i smoka kierujemy się w stronę domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz