No i stało się… Rozmowy trwały w zasadzie od maja, ale i tak było wiadomo jak to wszystko się zakończy… To była miłość od pierwszego przekręcenia korbami… Dzisiaj Kelles - mój kompan wielu kilometrów rowerowych wypadów, potocznie zwany przez moich znajomych „kochanką” (od stycznia zeszłego roku – „byłą kochanką”), wraca z serwisu i oficjalnie staje się „kochankiem” Polly :)
Wyregulowany, nasmarowany i gotowy do sezonu będzie czekał razem z nami na wiosnę za oknem :) Mam też nadzieje, że będzie jej służył przez kolejne setki kilometrów i dostarczy jej tyle samo wrażeń, co mnie w ciągu minionych lat :)
A skąd ten tytuł? Wczoraj rozmawialiśmy z Polly o tym, że skoro Kelles wraca z serwisu to też będę musiał przywieźć swoją „nową kochankę”, która obecnie „mieszka” w mieszkaniu babci, na co Polly zareagowała bardzo żywiołowym stwierdzeniem „OK., ale ona tutaj nie zamieszka?!” na co ja się pytam: "Jak to? Przecież w garażu zmarznie!" Polly: "Trudno" :P
No i przypomniał mi się boski tekst felietonu, który ukazał się w zeszłym roku na łamach BikeBoardu – jego lekturę polecam wszystkim, zarówno tym „zakręconym” jak i tym „niekręcącym” :)
„Zaczyna się zawsze w ten sam sposób. czujecie jej zimny, przenikliwy wzrok, pot leje wam się po plecach. a chcecie jej tylko powiedzieć cztery słowa: „kochanie”. „idę”. „na”. „rower”. a ona ma już na końcu języka „ja ci k… dam rower”.
Ale nie. Dziś obrała inną taktykę. Milczy. I to jest jeszcze gorsze. No więc zaczynacie nawijać makaron na uszy, że kolegów nie będzie, że piwem się brzydzicie, że grzecznie i bezpiecznie będziecie jechać i że… że wrócicie zaraz na obiad. Głupoty pieprzycie i Ona to wie. Bo Ona wie, że kumpli będzie na pęczki, zjeżdżać będziecie po trzech browcach i przynajmniej jeden raz zaliczycie dzwona. Hej.
Nigdy nie pamiętacie daty urodzin swoich dzieci, małżonek i kochanek, pewnie obrywacie za to niezłe cięgi. Ale gdyby kazano wam wyliczyć ilość zakrętów, prostych, hopek na waszym ulubionym zjeździe, to wyrecytowalibyście te dane jednym tchem. Jesteście jak wytrawni tropiciele. Poznajecie po śladach opon rowerowych ich rozmiar, model, stopień zużycia, wagę bikera. Przeżyliście chyba każdy rodzaj deszczu. Taki drobny, trochę grubszy, kłujący, zimny, a nawet poziomy. Jesteście prawdziwymi fachowcami od błota. Jego smak wyczuwacie w ustach jeszcze wiele dni po niezapomnianej przecierce. Paciaro z Gorc ma bardziej słodkawy smak, w Beskidzie Wyspowym jest w nim więcej piasku, a Beskid Sądecki przywita błotem zmieszanym z charakterystycznym smakiem zbutwiałych liści buka. Hej.
Każda blizna na waszym ciele opowiada o innej przygodzie. Ta z Radziejowej, ta z Lubania a ta najcenniejsza, bo z Połoniny Borżawa z Ukrainy, oj się działo wtedy. W amoku zauważacie je dopiero w domu pod prysznicem. Traktujecie je jak bikerski tatuaż.
Maciek ciągle coś szama na takich wypadach, Guma odwiecznie siedzi Zigiemu na kole, który z kolei musi być za każdym razem pierwszy, Bobu… Bobu po prostu jest i za to Mu dziękujemy. Ja natomiast jak skończona ciota przyjeżdżam ostatni i jest to odwieczny temat żartów. Ale tylko, gdy jest coś niemożliwego do wyjechania, to mam pierwszeństwo i tak się mogę odszczekać chłopakom. Standard branżowy, tylko ksywki się zmieniają. Hej.
Macie nadzieje i marzenia o następnym niezapomnianym sezonie. Planujecie, przeglądacie mapy, obliczacie, przekopujecie neta, podziwiając wyczyny podobnych wariatów jak Wy. Mimo że zajechaliście już tak daleko, to wciąż na horyzoncie pokazuje się nowe pasemko, które TRZEBA ZROBIĆ. I jedziecie tam, triumfalnie zdobywacie, ale… ale tam na horyzoncie następna nieznana góra. I kochacie ten kraj, bo mimo że zajechaliście tak daleko, to zawsze można podnieść wzrok i zajechać jeszcze dalej. Hej.
O rower dbacie jak o członka rodziny. Fakt, że na trasie dostaje nieźle w ramę, ale gdy tylko zawiezie szczęśliwie Twoją dupcię do domu, sytuacja zmienia się o 180 stopni. Mówicie do niego czule, przepraszacie, naprawiacie, oliwicie i polerujecie. Wasze dziewczyny nigdy nie mają świadomości, ile kosztują części do waszego maleństwa. Dla niejednej byłby to idealny pretekst, żeby Wam po prostu dać patelnią w łeb. Hej.
Na każdej wyprawie czekacie wyłącznie za zjazd. To jak wisienka na torcie. Cierpicie wszystkie podjazdy z nadzieją, że jak góra coś zabrała, to przecież musi to wynagrodzić. I przeważnie tak jest. Są też takie miejsca, które śnią Wam się po nocach i często to te same, o których na szlaku chcecie jak najszybciej zapomnieć. Ziemia niezdobyta mimo wielu prób, nie dająca sobie wyrwać ani metra szlaku bez okupienia tego heroicznie ciężką walką. Hej.
Ile to razy przyjeżdżając z terenu skonani i obolali, jakbyście spadli z trzeciego piętra mówicie sobie NIGDY WIĘCEJ. Pewnie często. Wszystko jednak zmienia się już następnego dnia. Dlaczego? Hej!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz