Podobno Stavanger jest miastem obdarzonym wyjątkowym szczęściem. Najpierw rozwijało sie dzięki budowie statków. Kiedy budowa statków okazała się mało dochodowa, podobno wszyscy przerzucili się na łowienie ryb. Ryby jednak też na dłuższą metę się nie sprawdziły i ktoś wpadł na pomysł/odkrył, że w pobliżu jest sporo czarnego złota - ropy naftowej. No i od tej chwili zaczęła się kolejna złota era Stavanger, czego potwierdzeniem może być funkcjonujące tutaj muzeum ''olejnictwa'' i jego zewnętrzna część, którą uznaliśmy dzisiaj za plac zabaw:)
Ania i Mike na tle Muzeum "Olejnictwa" - właściwej nazwy nie pamiętam :) |
Samo miasteczko sprawia wrażenie większego niż jest i liczy tylko ok. 110 tysięcy mieszkańców, co i tak stawia je w pierwszej piątce największych miast 4,5 milionowej Norwegii.
Nasze chilloutowe zwiedzanie zaczęliśmy od portu, potem jakiś czerwony koścíół z czarnym dachem, potem park z katedrą i jeziorem, gdzie były rzesze mew wielkości średniej klasy kota i pomnik tutejszego Koziołka Matołka, którego ktoś ciągnie za brodę...
...a potem objęliśmy kierunek na stare miasto i wąziutkie uliczki z niezliczoną ilością małych i urokliwych knajpek z mega drogim alkoholem...
Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy jednej z nich nie odwiedzili:) Lokalne piwo całkiem niezłe, no ale w sumie jakie mogło być skoro zapłaciliśmy po prawie 40 zł za 0,4 litra... :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz