Budujące się wieżowce i drewniana łódź płynąca po Mekongu w centrum Phnom Penh |
Pierwsze wrażenie po wylądowaniu w stolicy Kambodży
było całkowicie zaskakujące i zupełnie nie miało ono związku z samą Kambodżą.
Dotyczyło raczej symbolicznego „zderzenia światów”, którym dla mnie jest wyjście
z lotniska chwilę po wylądowaniu gdzieś na „drugim końcu świata”.
Ostatnimi laty
tak się składało, że prawie zawsze wejście do nowego świata oznaczało przebicie
się przez tłum taksówkowych i hotelowych naganiaczy, którzy proponują Ci najlepszy
nocleg, najszybszy przejazd i oczywiście najlepszą cenę. Najlepszą oczywiście
dla nich!
Co najlepiej
wtedy zrobić? Uzbroić się w cierpliwość, uśmiechnąć się do nich i zagrać w
zaproponowaną przez nich grę czyli NEGOCJACJE. Oczywiście przed przylotem warto
do tej gry się przygotować – prześledzić blogi i przewodniki, przekopać fora i
ustalić mniej więcej realne ceny za tego typu usługi.
Dlaczego o tym
piszę? Bo dokładnie na taki sam scenariusz nastawiliśmy się i tym razem. Dlatego
też dziarskim krokiem przeszliśmy przez przeszklone drzwi budynku i ruszyliśmy
w stronę postoju taksówek. Oczywiście
nie myliliśmy się, że na wyjściu czekał będzie na nas tłum „łowczych”, jednak
zaskoczeniem okazało się to, że byliśmy dla nich niemal niewidoczni…
Nie dość, że z
całego tłumu zainteresowało się nami tylko dwóch oferentów, to po dłuższym zmierzeniu
nas wzrokiem jeden z nich zapytał czy jedziemy do domu czy hotelu, bo nie do końca
wyglądamy mu na turystów. A nawet po przyznaniu się, że jednak nie jesteśmy „stąd”
cena, którą zaproponował za przejazd okazała się jak najbardziej lokalna :)
Wat Ounalom - jedna z niezliczonych świątyń buddyjskich w stolicy Kambodży |
Do dzisiaj nie
mamy pewności czy był to efekt dwójki dzieci na rękach, posiadania ze sobą
tylko 2 plecaków, wózka i torby podręcznej czy może trochę już przyblakłej, ale
jednak, opalenizny. Bez względu jednak na wszystko potraktowaliśmy to jako
dobry omen i z pozytywnym nastawieniem ruszyliśmy w stronę centrum miasta.
A samo miasto? Również
pozytywnie zaskoczyło, przede wszystkim ludźmi.
Mimo, że Kambodża
to kraj mocno doświadczony przez historię i zdecydowanie nie będący tygrysem
gospodarczym, napotykani ludzie okazują się przyjaźni i serdecznie nastawieni.
No i oczywiście, podobnie jak w Wietnamie, uwielbiają białe dzieci. O ile Tytek
skrzętnie z tego korzysta i co chwila ląduje u kogoś na rękach, o tyle Leon
zaczepki tubylców ma w nosie i wszystkim dookoła powtarza, że jest baaaardzo
zmęczony.
Zmęczenie to
jednak nie przeszkadza mu w nieustannym tropieniu niespotykanych u nas
autobusów marki Hyundai i dochodzeniu „dlaczego ta Toyota miała światła od
Opla?” lub „dlaczego ten samochód miał kołpaki od Mercedesa, a nie był przecież
Mercedesem”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz