Aby nie pozostawać gołosłownym sprawy trzeba było wziąć w swoje ręce. W liceum i na studiach utarło się, że kiedy przychodził 21 marca, zgodnie z utartym zwyczajem, rezygnowaliśmy z zajęć edukacyjnych i tłumnie ruszaliśmy przeważnie w kierunku Krakowa szukać tam wiosny.
Od 3 lat nie mam sposobności, żeby iść na wagary w pełnym tego słowa znaczeniu więc trzeba było wymyślić jakieś zastępcze rozwiązanie. Na szczęście z tym nie było większych problemów i odwołaliśmy się do innej wiosennej tradycji – topienia Marzanny, czy jak kto woli – jej rytualnego mordu.
W ciągu dnia okazało się, że chętnych do ostatecznego rozprawienia się z zimą było całkiem sporo. Szybko ustaliliśmy miejsce, czas, skład osobowy egzekutywy no i podzieliliśmy się zadaniami. W tym miejscu największe podziękowania i uznanie dla Lenki, która zaprojektowała i wykonała łatwopalną i pływającą Pannę Marzannę :)
U umówionej godzinie spotkaliśmy się w umówionym miejscu i zwartym konduktem ruszyliśmy w miejsce przeznaczenia Marzanny. Na miejscu nie obyło się bez łez wzruszeń, wyznań, mów pożegnalnych i innych sentymentalnych chwil lecz my pozostaliśmy nieugięci!
Nie daliśmy się zwieść urokowi kukły i bez mrugnięcia okiem, niczym urodzeni mordercy, jak w piosence Myslovitz „Niczym ostrze losu, pierwszy który sie trafi, Tylko pamiętaj bez hałasu, bez zbędnych emocji, Poczuj w sobie siłę i rób tak, żeby zabić” pożegnaliśmy Pannę Marzannę i tym samym tegoroczną zimę… Miejmy nadzieję, że skutecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz