środa, 16 lipca 2014

Pokolei w radiowym eterze


Okazji do występów w radio czy telewizji raczej mi nie brakuje. Można by rzecz – takie trochę zawodowy chleb powszedni. Symboliczna, migająca na czerwono lampka czy włączony magnetofon z podpiętym mikrofonem wzbudzają pewne emocje, ale przez lata nauczyłem się jakoś sobie z nimi radzić.

Zupełnie inaczej było w momencie, kiedy przeczytałem wiadomość wysłaną przez Ewelinę Kosałkę, reporterkę Radia Katowice: „Cześć Bartosz, mam pytanie. Ty byłeś ostatnio na wyprawie w Himalajach? Dobrze śledzę? Chciałam Cię zaprosić do programu, żeby o tym poopowiadać. Co Ty na to?” Oczywiście pierwsze wrażenie było MEGA pozytywne. Kolejny dowód na to, że ktoś czyta to, co mniej lub bardziej regularnie, staram się tutaj publikować. Myśl, która przyszła jako druga, była już nieco bardziej zachowawcza…

Dlaczego? Bo dotarło do mnie, że zgodzenie się na wizytę w studio będzie czymś zupełnie nowym. Nie będzie to tłumaczenie się z dziury w chodniku czy chwalenie się kolejną cenną miejską inicjatywą, ale chyba pierwszy raz w życiu będę opowiadał w eterze o czymś od początku do końca „swoim”.

Ale i tak długo się nie zastanawiałem i na propozycję przystałem :)

A jak poszło? Posłuchajcie i oceńcie sami. Ja tylko dodam, absolutnie bez żadnej kokieterii – naprawdę stresowałem się bardziej niż zwykle.

Część pierwsza

Część druga

PS. Ewelina, dziękuję za zaproszenie i do tej pory nie mogę przestać się uśmiechać, kiedy przypomnę sobie Twoje przywitanie na antenie „Bartosz Matylewicz, autor bloga i podróżnik” :)

niedziela, 13 lipca 2014

O pozytywnych "wariatach" słów kilka

Maj 2010, Sosnowiec, kilka minut po 7 rano, pociąg relacji Bielsko – Warszawa

- Byłeś w Tybecie? – zapytał mnie siedzący naprzeciwko mnie facet, zanim ja jeszcze zdążyłem się rozsiąść wygodnie na swoim miejscu.
- Nieee, a skąd taki pomysł? – odpowiedziałem zaskoczony.
- Na nadgarstku masz tybetańską bransoletkę z napisem FreeTibet. Myślałem, że przywiozłeś ją stamtąd – odpowiedział.
- Niestety, ale rzeczywiście jest z Tybetu. Kupiona na Węgrzech od Tybetańczyków jako cegiełka na rzecz wsparcia ich walki o wolność.
- Oni bardzo potrzebują naszego wsparcia. To bardzo dobrzy ludzie, z niesamowitą siłą i wiarą w to co robią. Sam Dalajlama to wspaniały człowiek, przewodnik duchowy od którego bije niesamowita energia. Moje spotkanie z nim i podróż do Tybetu były dla mnie czymś absolutnie niesamowitym. – zaczął swoją opowieść nieznajomy.

No to będzie to ciekawa i dłuuuuuga podróż pomyślałem…

Potem kontynuował swoją opowieść o tym, jak nielegalnie przekraczał granice, jak doszło do jego spotkania z Dalajlamą, a na koniec pochwalił się jeszcze, że właśnie jedzie do Warszawy na premierę swojej książki…

Facet na oko koło pięćdziesiątki, obcięty prawie na łyso, z koralikami na szyi, bransoletką na ręku. Jakiś podstarzały hipis, który opowiada jakieś niesamowite dyrdymały… Widział się z Dalajlamą! Na audiencję go przyjął, a teraz napisał o tym książkę! Taaa… Yhyyy… a ja wczoraj jadłem obiad z Putinem i omawiałem szczegóły planu zbrojeń nuklearnych.

Cała jego opowieść sprawiała wrażenie totalnie wyssanej z palca, ale muszę przyznać że miło się tego wszystkiego słuchało. Nawet na tyle było to wciągające, że mimo opóźnienia pociągu i stania po drodze gdzieś w szczerym polu, podróż do stolicy zleciała bardzo szybko. Na Centralnym każdy z nas poszedł w swoją stronę i tak ta część historii się kończy.

Grudzień 2011, Włochy, Livigno, wieczór

Półtorej roku później, po spotkaniu w pociągu „dziwnego człowieka”, pojechałem ze znajomymi na narty do Włoch. Ekipa w dużej części dla mnie nowa, w większości ze Śląska. Jak to bywa w męskim gronie, wieczory mijały na długich dyskusjach przy drinku. A, że towarzystwo było jaskiniowo-górskie, więc ciągle przewijającym się motywem były dyskusje o wojażach. Różnych, tych bliższych i tych dalszych.

Mieczysław Bieniek.
Fot. Prywatne archiwum Mieczysława Bieńka
- A znacie Hajera? Słyszeliście o chłopie? Były górnik strzałowy z kopalni Wieczorek na Nikiszu. To jest gość! Spakował plecak, powiedział żonie że jedzie w Beskidy, a potem zadzwonił do niej, że jest w Indiach! – zaczął historię Mirek…

Mój słuch nagle się wyostrzył, bo jakbym to już gdzieś kiedyś słyszał…

- Niesamowity gość! Bez wizy i zupełnie bez pieniędzy dostał się jakoś do Tybetu i tam załapał się na audiencję u Dalajlamy. O tej swojej podróży napisał książkę, a w ogóle od tamtego czasu zaczął podróżować – kontynuował Mirek dalej opowiadając o tym, jak chłop całe życie na kopalni pracował, uległ wypadkowi i nagle świat mu się totalnie zawalił…

Mnie w tym momencie też się wszystko przewróciło do góry nogami… Kurcze, a jednak to nie była ściema! On nie był żadnym fantastą, a wszystko co mówił jednak wydarzyło się naprawdę!

W pierwszej chwili zrobiło mi się trochę głupio, ale chwilę potem przyszła fascynacja! I wróciła ta zaraźliwa energia, która mimo mojego braku wiary w to co mówił, wypełniała wtedy cały przedział. Była to ta sama energia, która bije od tych wszystkich ludzi mających swoje zajawki i swoje pasje o których mogą opowiadać godzinami i którymi potrafią zarażać innych. Dokładnie ta sama energia biła też od wszystkich współtowarzyszy szóstej edycji Akademii Socjomanii, która niestety właśnie dobiegła końca :(

Pociesza mnie jednak to, że wszyscy Ci wariaci mają niesamowity dar przyciągania się, więc jest tylko kwestią czasu gdzie i kiedy znów na siebie wpadniemy. I nie przekreślajcie na starcie wszystkich dziwaków spotkanych na swej drodze!

PS. Wpis zgodnie z obietnicą dedykuję Setisun, pozostałym Socjomaniakom i wszystkim „pozytywnym” spotkanych na „kolejach” losu.